sam bym tego lepiej nie ujął.
Podpisuje się pod każdym zdaniem!
Dodam jedynie od siebie (a ten temat wydaje mi się odpowiedni), że po wydaniu ChD,
Axl stał się dla mnie przeźroczysty, obojętny, jakby odizolowany od świata.
Jedyna metafora jaka mi przychodzi do głowy to postać marionetki na sznurkach, która robi coś co mu się każe.
Fajnie, że czasami zareaguje na 3 godzinnym koncertem jednym zdaniem, albo kilkoma uśmiechami.
Szkoda jednak, że traci jakby swoją sceniczną osobowość, do której nas przyzwyczaił przez lata i powoli swoją zbuntowana naturę.
Szkoda, że dla kasy wolał weselny koncert niż zagranie parę miesięcy wcześniej z byłymi kumplami z zespołu, przy ciut ważniejszym wydarzeniu.
Mam nadzieję, że chłopak po trasie się odbije, dojdzie do siebie, wypierdzieli połowę swojej załogi (nie zespołowej), pobije jakiegoś fotoreportera i zacznie robić coś kreatywnego., na co wszyscy czekamy!