No to ja też wtrącę swoje pięć groszy
.
Pod Spodkiem wylądowałam z kolegą ok. 18, gdyż nasz pociąg miał opóźnienie. Myślałam, że znajdziemy się przez to na szarym końcu płyty, a tu niespodzianka, udało nam się ukradkiem wepchnąć w kolejkę, no i wylądowaliśmy w 2-3 rzędzie na środeczku
. Śmiać mi się chciało, jak słyszałam, że ludzie wokół mnie stali od 11, a my czekaliśmy jakieś, hm, 15-20 min ;p. Oczywiście byłam podekscytowana tym, że stoję tak blisko sceny, ale, jak się okazało chwilę potem, nie był to taki dobry pomysł. Po pierwsze, otoczenie "szalonych" nastoletnich psychofanek, a po drugie ścisk, ścisk i jeszcze raz ścisk. Ale mówię sobie "stój, dasz radę, przecież z takiego miejsca się nie rezygnuje"
. Gdy zaczął grać support, sytuacja pogarszała się z minuty na minutę, więc cofnęłam się kawałek do tyłu. Było odrobinę lepiej, ale ścisk i przepychanki nie dały mi w spokoju nacieszyć się grą Anti Tank Nun. Ich koncert spędziłam na walce z przepychającym się tłumem. Pomyślałam "kurde, nie ma sensu, nawet nie będę mogła się swobodnie poruszać" i ruszyłam parę metrów do tyłu. Jak się później okazało, była to dobra decyzja
. Zrobiło się znacznie luźniej, można było nawet swobodnie poskakać
.
Co do koncertu Slasha i ekipy, nie zawiodłam się
. Szczególnie druga połowa koncertu była genialna, w dużej mierze przez grane utwory (Anastasia, Sweet Child O' Mine itd.). Samo confetti na "Paradise City" było świetnym pomysłem, który u mnie w połączeniu z muzyką i śpiewającym tłumem dosłownie wywołał wzruszenie
. Jeżeli chodzi o wokal Mylesa, mistrzostwo świata. Mało jest wokalistów, którzy potrafiliby wyciągać tak wysokie dźwięki, a jednak on dawał sobie spokojnie radę z każdym kawałkiem, czy to z albumu Apocalyptic Love, czy z utworami Guns N' Roses.
Jeżeli chodzi o minusy, jak dla mnie znikomy kontakt z publicznością, tzn. chodzi mi o to, że Myles zdołał powiedzieć tylko "thank you" na zmianę z "dziękuję", a ja jednak lubię, gdy wokalista ma coś więcej do dodania, np. coś na temat granego utworu, no cokolwiek
. Co nie oznacza, że kontaktu wcale nie było, bo był, tyle że nie słowny, a bardziej gestykulowany
. I jeszcze jedna rzecz, pewnie zostanę znienawidzona, ale nie podobała mi się solówka w "Rocket Queen". Była przede wszystkim nudna, a do tego ciągnęła się i ciągnęła...
Co do nagłośnienia, wokal słyszałam dobrze, niestety gitary dość słabo, ale takie są uroki stania pod sceną.
Podsumowując, mimo drobnych minusików, mogę powiedzieć, że koncert był bardzo udany, pełen pozytywnej energii, dawno się tyle nie naskakałam, już o darciu nie wspominając
. Mam nadzieję, że nagrają teraz jakiś dobry album i wrócą do nas z nowym materiałem (tylko teraz może gdzieś bardziej na północy Polski
).