Możecie nie znać jego nazwiska, ale jeśli kochacie rock bluesa, z pewnością słyszeliście, jak gra Marc Ford.
Gitarzysta zasilał The Black Crowes w złotych czasach tej kapeli i wniósł kluczowy wkład w jej drugą płytę, „Southern Harmony and the Musical Companion” z 1992 roku.
Jednak The Black Crowes nie byli jedynym zespołem, który złożył Fordowi kuszącą propozycję. Okazuje się, że kiedy Izzy Stradlin odszedł z Guns N’ Roses, Slash skontaktował się z Markiem i zaoferował mu miejsce w zespole.
Zaproszenie nie zostało przyjęte.
„Oczywiście, to mi bardzo pochlebiało”, przyznał Crowes w 2017 roku. „Moje życie byłoby dzisiaj inne, gdybym się wówczas zgodził. Szczerze? Prawdopodobnie już bym nie żył. Myślę, że podjąłem wtedy najlepszą możliwą decyzję… i Slash się z tym zgodził. Przyznał, że angaż do The Black Crowes jest dla mnie lepszy, i życzył mi powodzenia”.
Los zrządził, że mniej więcej w tym samym czasie Ford zjawił się na sesji nagraniowej do debiutanckiej solowej płyty muzyka, którego… na zaproszenie Slasha miał zastąpić w Guns N’ Roses. Zagrał w pierwszej piosence z albumu Izzy’ego, „Somebody’s Knockin’”, ale jego nazwisko nie figuruje wśród autorów.
Około roku 2002, gdy trwały prace nad „Chinese Democracy”, nadeszła druga oferta z Guns N’ Roses. Jednak współpraca i tym razem nie wypaliła.
„Nie chciałem się w to angażować”, wyjaśnił Ford w niedawnym wywiadzie dla AL.com. „Słyszałem tyle koszmarnych historii, że… zapomnij! Sam niewiele wcześniej przeszedłem przez coś podobnego i nie chciałem, żeby ten – czy nawet gorszy – scenariusz się powtórzył”.
Gitarzysta pracował wówczas nad swoim pierwszym albumem solowym, który ostatecznie ukazał się w 2003 roku pod tytułem „It’s About Time”.
Niemniej jednak, o decyzji o odrzuceniu propozycji Guns N’ Roses przesądziła również inna przesłanka.
„Bycie gwiazdą rocka to nie moja bajka”, stwierdził Ford. „Szczerze nienawidzę tego gówna. A im człowiek starszy, tym trudniej sobie z nim radzić. Wolę żyć spokojniej i działać na własną rękę”.
Źródło