Autor Wątek: Gunsi w Polsce - Chorzów - 09.07.2018  (Przeczytany 39807 razy)

0 użytkowników i 2 Gości przegląda ten wątek.

Offline Bender

  • Byli moderatorzy/newsmani
  • Garden Of Eden
  • *****
  • Wiadomości: 4414
  • Płeć: Mężczyzna
  • Wchodzę luzem w mojej bluzie z logiem Guns N Roses
  • Respect: +2470
Odp: Gunsi w Polsce - Chorzów - 09.07.2018
« Odpowiedź #180 dnia: Lipca 25, 2018, 07:01:05 pm »
+3
Wstęp.

Pół roku po gdańskim koncercie ogłoszono kolejne show mojego ukochanego zespołu. Nie było opcji, żebym je odpuścił. Obiecałem sobie tylko jedno - tym razem będę znacznie bliżej niż na parkingu. Odkąd pokochałem Gunsów zawarłem pakt sam ze sobą, że postaram się nie ominąć żadnego koncertu z ich udziałem w naszym kraju. Dlatego po ogłoszeniu koncertu wiedziałem, że pobiegnę pod scenę i będę szalał, bo w Gdańsku zachowałem się jak emeryt na trybunach, czego żałuję do dzisiaj.

Nie ukrywam poczułem się jak w latach osiemdziesiątych, bo jednego dnia widziałem Stonesów w stolicy, a następnego dnia pędziłem pociągiem na południe, aby zobaczyć Gunsów. Nie ma lepszego uczucia na świecie niż koncert dzień po dniu, jak i sama podróż. Po występie Legend i drinkach na uczczenie wieczoru idealnego rano trzeba było szybko wstać, ogarnąć się i ruszyć na kolejny transport. Warszawa Centralna roiła się od ludzi w koszulkach GN’R i w bandanach. Wiedziałem, że wszyscy jedziemy w ty samym kierunku.

W stronę jednodniowego niebiańskiego miasta.

Tym razem padło na Chorzów i legendarny w naszym kraju Kocioł Czarownic. To właśnie tutaj grały wszystkie gwiazdy, które słucham  podziwiam. Sam stadion jest ogromny i robi wrażenie. Jednak niebiesko-żółte krzesełka odbierają mu uroku. Kiedy filmowano Gunsów z perspektywy sceny na tle widowni to wstyd mi było robić im zdjęcia na tle obiektu, bo wyglądali jak pod toi - toiem.

Całe miasto zalane fanami, my szwendamy się bez celu, zespół obecnie na sound checku gra There Was A Time, a merch zdziera na cenach. Jestem w moim koncertowym domu. Wypiliśmy szybkie piwko na trawce i udaliśmy się pod stadion, gdzie zaczęli wpuszczać. Jak to zwykle bywa organizacja do dupy, bo musiałem podejść pod konkretną bramkę okrążając hektar, aby wejść na mój sektor. Oczywiście na GA1 i GA2 były najdłuższe kolejki, ale jakiś Czesław z megafonem zaczął prowadzić ludzi do mniejszej kolejki. Szybkie siku i dzida pod scenę, a tam słońce jak sam skurwiesyn. Ja mokry jakbym przepłynął sto basenów i wiedziałem, że czekają mnie jakieś 4 godziny czekania w tym skwarze. No, ale czego się nie robi dla ukochanego zespołu. Minus bycia pod sceną - długo czekasz, ale show i bliskość wszystko ci wynagradza.

Tym razem supporty umiliły mi czekanie. Tyler Bryant & The Shakedown to młodziki, które grały w duchu klasycznego rock and rolla, a podczas ich występu biło czyste szaleństwo. Wokalista posiadał wszystkie cechy uznanego frontmana, a perkusista przypominał mi Tylera Hawkinsa z Foo Fighters. Wizualnie i grą. Najlepszy moment ich występu to wyjście całego kwartetu na środek sceny i odgrywanie na swoim instrumencie, śmiałem się, że perkusista rzuci swój jeden bęben w kierunku widowni. Volbeat brzmiał już jak mało przebojowy odłam Alter Bridge, a w czasie ich koncertu stałem w zajebiście długiej kolejce po wodę.

Szoł przez duże „SZ”.

Na szczęście oczekiwanie nie dłużyło się, a zespół po re-groupie przestał się spóźniać. W okolicach godziny 20 na telebimie zaczął pojawiać się czołg, a animacja przerodziła się w intro opowiadające wizualną historię, co Gunsi robią od 2016 roku. Pierwsza na scenie pojawiła się Susan. Wiele osób z pierwszych rzędów ją poznało i zaczęło piszczeć. Susan ładnie przywitała się z publiką i skryła się w boku sceny. W międzyczasie dojrzalem jeszcze tego dupka Fernando.

Chwila ciszy i na drugi plan wchodzą Dizzy, Frank i Mellisa. Następnie Duff, który zaczyna uderzać w bas, a następnie Slash rozpoczyna charakterystycznym riffem, aby na końcu Axl wyśpiewał, że widział moją siostrę w niedzielnej sukience. To się znowu dzieje, a ja nie wierzę. Mój ukochany zespół gra przede mną, a ja chłonę każdą chwilę. Następny w kolejce na rozruszanie Mr. Brownstone, zawsze wydawał mi się zbędny na początku, ale tu skakałem jak głupi. Zmienia się aranżacja, Slash wkracza z obrzydliwą i pokrzywioną zieloną gitarą i gra Chinese Democracy. Solo jakieś takie podrasowane i brzmi lepiej niż rok temu. Boże jak ja kocham ten kawałek bez względu na skład.

Axlowi humor dopisuje, a od zespół kipi energią. Atmosfera gęsta, a ja czuję, że coś wisi w powietrzu. Slash drażni się z widownią improwizacją i długim riffem do Welcome To The Jungle, a Rose przechadza się po scenie i bierze od fana transparent z napisem „Welcome To The Poland, Baby!” Pozuje do zdjęcia Kat Benzovej i pyta się publiki: „You Know Where You Fuckin’ Are? You’re In The Poland Baby. You’re Gonna Die”. I zaczyna się jazda bez trzymanki, Czegoś takiego nigdy wcześniej nie czułem. Gunsi bardziej ludzcy. Następnie zespół gra Double Talkin’ Jive, Axl znika, aby chwilę odetchnąć, a wszyscy szaleją. Nastąpiła chwila rozluźnienia po szaleństwie, które towarzyszyło publice, odkąd wyszedł zespół.

Better w nowej aranżacji jest dla mnie największą zagadką. Po co dodano całkiem nowe intro, jak i tak muzycy płynnie przechodzą w riff Robina Fincka? Jednak ten instrumental jest namiastką owocu wspólnej gry obecnego składu i brzmi to świetnie, ale wolałbym nowy kawałek, aniżeli rozbudowany utwór. To już szósty utwór, a Axl dalej nie skrzeczy. Jest postęp. Płynnie przechodzimy w Estranged, tym razem bez problemów technicznych. Bardzo mi się podoba ekran nawiązujący do teledysku. Całość wychodzi epicko. To nie piosenka. To przeżycie. Live And Let Die to nadal fajna petarda koncertowa, ale jednak wolę oryginał. I teraz pora na kawałek, na który czekałem najbardziej. Slither! Cover Velvet Revolver i jeśli wierzyć Nergalowi obecnemu na koncercie to sam Axl wyszedł z propozycją grania tego utworu, a przewijał się on już w 2016 na alternatywnych setach. Kawałek petarda, rakieta, torpeda. Kur*a kosmos. Już byłem spełniony. 2/5 składu Velvetów zagrało swój kawałek, Rose zaśpiewał najlepiej jak umiał i nie starał się kopiować maniery głosu Weilanda tylko nadał utworowi gunsowej przebojowości.

Rocket Queen, to utwór, który za każdym razem może brzmieć inaczej. Dzięki środkowej części utworu można poszaleć na gitarach, gdzie upływ swojego talentu serwuje nam Richard Fortus. Gitarzysta wszechstronny i wymiatacz. Za każdym razem jak go widzę jest on co raz lepszy. Moim skromnym zdaniem już dawno prześcignął technicznie Slasha. Kolejna nowość na trasie i utwór nie grany (nie wiedzieć czemu) od 32 lat - Shadow Of Your Love. Jakie to jest dobre. Dlaczego to się nie znalazło na debiutanckim krążku? Przecież to jest 150% Gunsów w Gunsach. Axl zaśpiewał to na takim speedzie, że przez chwilę bałem się, że dostanie zapaści. Na tak zwaną dojebkę dostaliśmy You Could Be Mine z długimi improwizacjami i buchającymi slupami ognia zsynchronizowanymi z bębnami Franka. Od kilku lat był to słabszy kawałek, bo udzielał się w nim skrzeczący Mickey Mouse, ale o dziwo z trzech koncertów GN’R, na których byłem tu ten utwór wypadł najlepiej.

Axl znika. Zasłużył. Przed mikrofonem staje Duff i odśpiewuje wstęp You Can’t Put Your Arms Around A Memory, po czym przechodzi płynnie w New Rose. Czuję się spełniony. Rok wcześniej słyszałem Attitude, a w przyrodzie wszystko musi mieć swój porządek. Tylko dlaczego zespół nie gra świetnego So Fine mając wszystko, co potrzebne? Wraca Rose ze swoim ukochanym This I Love i daje radę. Kolejna moja miłość. O dziwo Slash też jakoś niespecjalnie psuje ten utwór swoją nieumiejętną solówką. Po czym pierwszy raz pojawia się z tym pięknym czarnym double neckiem i po akustycznym wstępie przechodzi w ostry, a zarazem liryczny Civil War. Wojskowi i czołgi w tle tylko potęgują doznanie. Wszystko brzmi jak trzeba, jedno wielkie WOW, a gitarzysta prowadzący kończy swoją improwizacją Voodoo Child, jak w latach dziewięćdziesiątych. Dziękuję Ci Slash za tą konsekwencję.

Kolejność utworów w pewnym stopniu pokrywa się z zeszłorocznym Gdańskiem i dostajemy Yesterdays. Poprzednio brzmiało jak zlepek czegoś, co ostatnio brzmiało dobrze w 1993, a teraz czułem nostalgię płynącą z tego utworu. Zacząłem się zastanawiać, czy to ja faktycznie miałem rok temu tak kijowy odbiór spowodowany byciem na trybunach? Coma to świetny kawałek z respiratorem w tle, ale Axl daje radę tylko do 2/3 utworów, w wielkim finale brakuje mu już mocy, co niestety nadal słychać.  W międzyczasie Duff romantyk odgrywa swoją basową partię tuż przed Susan, która z bananowym uśmiechem bije mu brawo. Po utworze następuje wielkie przedstawienie zespołu, a kiedy Axl drażni się z publiką przed przedstawieniem Slasha zaczynam się śmiać i mam uwiecznioną na filmiku euforię całego Kotła Czarownic. Polska darzy tego gitarzystę uczuciem wyjątkowym.

Slash zostaje na środku sceny i zaczyna wywijać na gitarze. Myślałem, że leniwie zagra Johnny B. Goode, ale na szczęście dostaliśmy nową improwizację, która płynnie przeszła w kultowe już Godfather Theme i gadajcie sobie wszyscy, że Slash stoi w miejscu ze swoim solo, ale odgrywa utwór, z którego gitarowej improwizacji słynie od początku swojej kariery. Później brzdąka nadal i brakuje dosłownie chwili, żeby nie zaczął grać Anastasii. To było solo bardzo zbliżone do wersji z Made in Stoke. W tle oczywiście pojawia się logo Slasha, a po chwilowym uciętym dźwięku gitary zespół zaczyna grać Sweet Child O’ Mine. Axl powraca w białym kapeluszu country, a Fortus śmiga w przepięknym kapeluszu, co przypomina mi Rybnik.

Trio Slash - Duff - Richard powraca na scenę z akustycznymi gitarami i siada przed perkusją Franka, aby odegrać kolejny cover - Wichita Lineman. Nigdy nie słuchałem tego utworu i to było piękne. Axl z przodu sceny śpiewał delikatnie, a wszyscy się wyciszyli. Ja powoli zacząłem czuć przeszywający ból nóg, ale wiedziałem, że to przyjemny ból i jeszcze sporo koncertu przede mną. Don’t Cry to utwór, który ostatnio rotował teraz utrzymuje się na stałe i dobrze, bo jest to jeden z największych greatest hits i trzeba go słuchać na żywo. Slash zrobił tu robotę swoją solówką, która do dziś rozbrzmiewa mi w uszach. Zostajemy przy lekkich balladach i następne w kolejce zostaje odegrane Use To Love Her, niestety w wersji elektrycznej, a gdyby zamienić kolejność o jedną piosenkę to mogłoby się udać.

Na scenie pozostaje Slash i Richard, tło zamienia się w szare chmury, a dwaj gitarzyści idą na przeciwko siebie na tylnim podeście odgrywając instrumentalnie Wish You Were Here, co było jednym z najpiękniejszych momentów wieczoru. Później dochodzi sekcja rytmiczna, a w międzyczasie na środku sceny pojawia się pianino w nowej wersji, bo zamiast zwykłego stołka mamy tył motoru. Zasiada Axl i wszyscy odgrywają instrumental, przechodząc płynnie w November Rain. No jest to hit zespołu dalej bijący rekordy popularności, ale zrobiło się zbyt spokojnie. Pustynne solówki Slasha trochę rozbudzały, ale to nie zmieniało faktu, że dostaliśmy aż pięć spokojnych utworów pod rząd, co mogło nieco uśpić publikę.

Black Hole Sun w tamtym roku był hołdem dla zmarłego Chrisa Cornella, teraz wznowiono go na trasie i w sumie dobrze, bo zespół super odnajduje się. Fortus wiedzie prym, a akompaniuje mu Slash ze swoją zieloną chinese’ową gitarą, po czym powraca z double neckiem i odgrywa wstęp do Only Women’s Bleed. No już liczyłem, że Axl odśpiewa zaraz refren, ale przestał to robić. Knockin’ On A Heaven’s Door to przede wszystkim popisy gitarowe i pokazanie publiki z pierwszych rzędów z wielkich telebimach, albo w sumie na dużych, bo wielkie to mieli Stonesi. Nightrain to kolejna jazda bez trzymanki. W tle zły robot z pierwotnej okładki próbuje się utrzymać na rozpędzonej machinie, bo bokach strzelają słupy ognia, a na pierwszym planie szaleją gitarzyści ze swoimi improwizacjami. To jest czysta energia. Już wiem czemu oni nie zaczynają koncertu od tego kawałka. Podstawowy set dobiega końca, zespół żegna się po macoszemu i znika na chwilę, co powszechnie wiadomo, ale wiele osób zaczęło opuszczać obiekt.

Muzycy wracają ponownie z akustykami, co ciekawe Duff mial swoją w kolorach flagi Francji i grają Patience. Piękną balladę, która tym razem brzmiała jak należy, a Slash się nie rozlazł jak ostatnio. W końcu polska publika została doceniona za swoją żywiołowość i szaleństwo. Trochę to trwało, ale było warto - Whole Lotta Rossie. Co ciekawe widziałem setlistę, którą podarowano dziewczynie po koncercie i nie było tego w planie. Dzięki temu nasz chorzowski koncert stał się wyjątkowy, bo podczas tegorocznej europejskiej trasy zagrano ten kawałek tylko raz. Mieliśmy też namiastkę obecnego wokalisty AC/DC, ale moje serce skradły animacje, gdzie puszczono tę samą Rossie co na koncertach kangurów. Sam utwór na żywo spodobał mi się na tyle, że do dziś go wałkuję z mojej wersji Appetite Deluxe.

Niespodzianek nie ma końca i następnie wybrzmiewa wstęp do Madagascar, a ja zapiszczałem jak mała dziewczynka. Co się dziwić po prostu lubię chińszczyznę, a w tej aranżacji jest lekko strawna. Wszystko brzmiało podnośnie i epicko, z wplecioną przemową Martina Luthera Kinga, a na telebimach dostaliśmy jaskrawą animację opuszczonego miasta jak mniemam w Afryce. The Seeker to utwór sporny ale ponownie uwielbiam aranżację i wykon tego utworu. Gunsi coś mają do coverów, ale o tym za chwilę. Liczyłem jeszcze po cichu na There Was A Time, które zostało zagrane na soundchecku, ale po takiej ilości bisów byłem w pełni usatysfakcjonowany i spełniony. Wisienką na torcie było oczywiście Paradise City. Niestety nie złapałem ani gwizdka, ani mikrofonu. Stałem za daleko, albo Axl za słabo rzuca. Szaleństwo trwa, płyta skacze, a ja czekam na moment wybuchu biało - czerwonego konfetti, czy to na koncercie Gunsów czy Slasha zawsze najbardziej czekam na ten wystrzał, bo to wygląda pięknie, jak scena mieni się w tylu kolorach, a zespół gra nadal. Slash już kończy trzymając gitarę na karku, a Rose biega od lewej do prawej. Panowie po pięćdziesiątce i po 3,5-godzinnym nadal mają mnóstwo energii. Szacun. Na końcu kłaniają się grupowo, machają w kierunku publiki, a instrumentaliści rzucają swoje kostki i pałki. Slash ostatni schodzi ze sceny, ale przed tym staje jeszcze na rękach.

Dzięki Slash, właśnie tego mi było trzeba, aby wyjść spełnionym z tak idealnego koncertu.

Bez wątpienia to był mój najlepszy koncert Guns N’ Roses i najdłuższy, na jakimkolwiek byłem, bo kto inny gra nieustannie przez 3-5 godziny? To jest wyczyn. 32 kawałki w secie, kilka improwizacji i rozbudowanych utworów, ale także sporo coverów. Tu się nasuwa pytanie po co, bo zespół ma bogatą dyskografię i nie musi się posiłkować innymi, ale wiele tych kawałków brzmiało bardzo gunsowo w ich aranżacji. Wszyscy członkowie i członkini w szczytowej formie. Axl już nie jest nadętym bucem tylko szeroko uśmiechniętym pozytywnym wariatem machającym co chwilę do ludzi i zagadującym. Slash rozwiał wszystkie moje wątpliwości po ostatnim występie i znów jestem jego fanboyem, bo ten koleś jest niesamowity. Duff i Richard to cholernie uzdolnieni muzycy o wielkich możliwościach, jednak nadal trzymają się na uboczu i tylko podczas swoich partii wychodzą na przód. Dizzy również na tyłach udziela się popisowo jedynie w Estranged, Frank zaczął nadążać za resztą. Melissa nadal jest urocza i ma piękny aksamitny głos w chórkach., tylko czemu musi być tak daleko? Błagam, żeby ta siódemka wydała coś pod obecnym szyldem bo są naprawdę w szczytowej formie. No Int This Lifetime Tour ciągnie się już trzeci rok i raczej nie zamierza zwolnić, a ja jestem pewien, że jak ogłoszą kolejny koncert w Polsce to znajdę się ponownie pod sceną.

Koniec.
GN'R 11.07.12 / 20.06.17 / 09.07.18 / 20.06.22
SLASH 13.02.13 / 20.11.14 / 12.02.19 / 16.04.24
DUFF 12.06.14 / 22.08.19 / 13.10.24

Offline Śpiochu

  • Global Moderator
  • One In A Million
  • *****
  • Wiadomości: 5053
  • Płeć: Mężczyzna
  • Hail to the chief!
  • Respect: +1713
Odp: Gunsi w Polsce - Chorzów - 09.07.2018
« Odpowiedź #181 dnia: Lipca 25, 2018, 10:14:46 pm »
0
Melduje ze przeczytalem to powyzej :)
...jeśli powyższy komentarz wydaje Ci się zbyt poważny, to zmień zdanie.
GNR
Warszawa 15.07.06, Praga 27.09.10, Rybnik 11.07.12, Gdańsk 20.06.17
Slash
13.02.13, 12.02.19, 16.04.24

Offline Bender

  • Byli moderatorzy/newsmani
  • Garden Of Eden
  • *****
  • Wiadomości: 4414
  • Płeć: Mężczyzna
  • Wchodzę luzem w mojej bluzie z logiem Guns N Roses
  • Respect: +2470
Odp: Gunsi w Polsce - Chorzów - 09.07.2018
« Odpowiedź #182 dnia: Lipca 25, 2018, 10:52:36 pm »
0
Dziękuję   :kwiatek:
GN'R 11.07.12 / 20.06.17 / 09.07.18 / 20.06.22
SLASH 13.02.13 / 20.11.14 / 12.02.19 / 16.04.24
DUFF 12.06.14 / 22.08.19 / 13.10.24

Offline Canis_Luna

  • Global Moderator
  • Madagascar
  • *****
  • Wiadomości: 16009
  • Płeć: Kobieta
  • Nice girls don't play rock n' roll ;)
  • Respect: +4576
Odp: Gunsi w Polsce - Chorzów - 09.07.2018
« Odpowiedź #183 dnia: Lipca 28, 2018, 09:46:22 am »
0
Cytuj
zamiast zwykłego stołka mamy tył motoru.
To nie był tylko tył. To ył cały motocykl bez kierownicy ;)

Przeczytałam. Fajnie było wrócić do tych chwil. Dzięki Bender :)
"Are you gonna bark all day, little doggy, or are you gonna bite?"



"There's no place like the jungle run by Mr. Axl Rose, and there never will

Offline sl4yer

  • Welcome to the jungle
  • *
  • Wiadomości: 95
  • Respect: +37
Odp: Gunsi w Polsce - Chorzów - 09.07.2018
« Odpowiedź #184 dnia: Lipca 28, 2018, 10:27:35 am »
+1
Przeczytałem i zgadzam sie w 100% ze wszystkim.
Szczególnie cieszy, że nie jestem jedyną osobą która uwielbia Chinese (utwór)  :)

Offline Bender

  • Byli moderatorzy/newsmani
  • Garden Of Eden
  • *****
  • Wiadomości: 4414
  • Płeć: Mężczyzna
  • Wchodzę luzem w mojej bluzie z logiem Guns N Roses
  • Respect: +2470
Odp: Gunsi w Polsce - Chorzów - 09.07.2018
« Odpowiedź #185 dnia: Lipca 28, 2018, 01:42:04 pm »
0
@Canis_Luna  :kwiatek:

@sl4yer dzięki :D ja uwielbiam ChD - utwór, krążek  :wub:
GN'R 11.07.12 / 20.06.17 / 09.07.18 / 20.06.22
SLASH 13.02.13 / 20.11.14 / 12.02.19 / 16.04.24
DUFF 12.06.14 / 22.08.19 / 13.10.24

Offline Smok

  • Patience
  • Wiadomości: 7
  • Respect: +2
Odp: Gunsi w Polsce - Chorzów - 09.07.2018
« Odpowiedź #186 dnia: Lipca 29, 2018, 04:25:49 pm »
0
Też przeczytałem. Super relacja, miałem sporo podobnych odczuć.

Cytuj
Shadow Of Your Love. Jakie to jest dobre. Dlaczego to się nie znalazło na debiutanckim krążku? Przecież to jest 150% Gunsów w Gunsach.
Też się zastanawiam. Jako człowiek z natury sceptyczny nie wierzę aby od tak wyjęli po 30 latach numer z szuflady. Że to część promocji przeciągającej się trasy to chyba nikt nie ma wątpliwości. Z resztą numer był stworzony jeszcze przez wcześniejszy zespół Hollywood Rose. Może były jakieś perturbacje z prawami, a może w 1987 nie do końca traktowano go jako czysto "swój". W każdym razie wydany już był wcześniej w 2004 i obecnie nie można go traktować jako coś co nigdy nie widziało światła dziennego.

Offline owsik

  • magister guns n'roses
  • One In A Million
  • *********
  • Wiadomości: 6427
  • Płeć: Mężczyzna
  • Respect: +866
Odp: Gunsi w Polsce - Chorzów - 09.07.2018
« Odpowiedź #187 dnia: Sierpnia 08, 2018, 05:50:47 pm »
0
Cytuj
zamiast zwykłego stołka mamy tył motoru.
To nie był tylko tył. To był cały motocykl bez kierownicy ;)


Tutaj szczerze powiedziawszy padłem ze śmiechu na koncercie. Naprawdę istnie paytonowski rekwizyt :)
"Co ludzie powiedzą" sezon drugi, odcinek piąty
;)

 

Gunsi w Leeds 29.08.2010 oraz Reading 27.08.2010

Zaczęty przez wolff

Odpowiedzi: 37
Wyświetleń: 26098
Ostatnia wiadomość Sierpnia 28, 2010, 12:21:01 am
wysłana przez William_Bailey