For those about to Prague
Canisowe wspomnienie z koncertu
Pora zatem napisać parę słów na temat koncertu Axl/DC w Pradze, mimo iż ciągle mi się wydaje, że braknie mi słów, które dokładnie opiszą moje emocje. Chociaż ci, którzy mnie znają mogą się domyślać, jakie emocje mi towarzyszyły tego dnia
Zacznę od początku. Mam tylko nadzieję, że nie wyjdzie mi z tego sucha relacja.
Początek w moim przypadku to piątek, bo tego dnia udałam się do Krakowa na koncert Postmodern Jukebox. Tym, którzy nie wiedzą i nie znają serdecznie polecam. Usłyszenie współczesnych kawałków w wersji retro i vintage jest naprawdę super. Zespół do tego robi świetne show i widać jak wielką frajdę sprawia im występowanie na scenie i ciepłe przyjęcie ze strony widowni.
Po tym jakże fajnym koncercie w sobotę rano udałam się do Wrocławia na misternie i skrupulatnie planowane spotkanie z Wlo, Vogel, Mexem, Holly, Śpiochem itd. Był to zresztą jeden z powodów, dla których zdecydowałam się w ogóle na wyprawę do Pragi. Ponieważ start do Pragi miałabym z Wrocławia, a tego dnia i tak tam będę no to głupotą byłoby nie skorzystać.
Zlot choć malutki i dość krótki udał się moim zdaniem wyśmienicie. Ze starym Śpiochem można porozmawiać o życiowych doświadczeniach
Rano pobudka punkt szósta. Jestem pełna podziwu i wdzięczności dla Wlo i Zosi, że zwlekli się razem ze mną i towarzyszyli w podróży na te zapomniane przez Boga Bielany Wrocławskie, żebym tylko nigdzie nie zabłądziła i wsiadła do właściwego busa. Na dodatek zapowiedzieli, że przy okazji powrotu o piątej rano będę mogła do nich dzwonić, żeby się z tych Bielan wydostać co mnie dodatkowo podbudowało i napełniło jeszcze większym podziwem i wdzięcznością. Bo przecież nie każdy z własnej woli pozwoliłby na telefony w środku nocy. Na szczęście obyło się bez tego, ale o tym później
Na miejscu zastaliśmy silną grupę pod wezwaniem, nad którą oczywiście górował
@pompon Odjazd niby miał być o 8:30, ale w sumie wszyscy byliśmy wcześniej i niby mogliśmy ruszać, ale nie, bo o 8:00 otwierali Maka i Canis oczywiście jako pierwsza musiała się rzucić po frytki w ramach śniadania, (nie godzi się raczyć wykwintnym trunkiem imć Pompona o pustym żołądku). Kiedy już wszyscy dostali swoje żarło (Canis zamówiła czwarta z dziesięciu osób i oczywiście dostała ostatnia
klasyk) i zajęli miejsca, wesoły bus z Wyjazdowni mógł ruszyć w swoją wielką przygodę.
Trunek Pompona, na który składał się Jim Beam z colą był w wesołym busie całkiem popularny i niestety szybko się go pozbyliśmy. Po drodze na szczęście była okazja uzupełnić zapasy.
W tym miejscu chciałabym zauważyć, że nie tylko ja i Pompon należeliśmy do tak zwanej „Ukrytej opcji Axlowej”. W busie udało nam się poznać Łukasza (
@lukas77), nieco później Jaro (
@bigjarored) i Kasię. Rozmowa z ludźmi zakręconymi na punkcie Gunsów (w zasadzie Axla, pozdrawiam Łukasza!
) zawsze jest na wagę złota, gdyż poza forum nie mam do tego zbyt wielu okazji. W sumie chyba byliśmy najbardziej rozgadani w całym busie. A przecież fan Gunsów zawsze ma masę do poopowiadania innemu fanowi Gunsów. Wspomnienia, przemyślenia, dywagacje, piosenki, koncerty, Axl, Reunion, itd. Tematy się nie kończyły (choć Pompon w którymś momencie po prostu poszedł spać, ale może tylko zbierał siły
). Nie wiem jak pozostali jadący na koncert, ale mam nadzieję, że wszyscy ci ludzie w koszulkach z AC/DC nie wkurzali się w duchu, że Ukryta Opcja Axlowa trajkocze jak najęta na temat kolesia, który akurat śpiewa w ich ulubionym zespole. Ja tam jechałam dla Axla, nie ukrywałam tego i nie spotkałam się na szczęście z żadną przykrą uwagą, (a sądzę, że jeśli ktokolwiek miał jakieś wątpliwości w drodze tam to podczas koncertu wyzbył się wszystkich
).
Około godziny 13, po wylądowaniu w Tesco, a później przejściu na miejsce koncertu (nie mam pojęcia ile to było kilometrów, ale z 30 minut się szło) dotarliśmy do miejsca przeznaczenia, które wyglądało jak wiejski odpust
Można było zakupić rogi, koszulki i inne gadżety, a do tego oczywiście piwo. W fajnym plastikowym kuflu z logo AC/DC (trzy wzory), który dodatkowo jest fajną pamiątką.
I nadeszło oczekiwanie… żar lał się z nieba, włączyliśmy trochę tryb zombie, żeby to przetrwać, ale na szczęście po jakimś czasie znaleźliśmy cień, który pomógł nam to przeżyć. Oczywiście cały czas gęby nam się nie zamykały, nawet jeśli wpadaliśmy w tryb zombie przez to słońce. Od tego momentu zrobiło się nawet trochę Woodstockowo, bo jak gdyby nigdy nic piliśmy piwo na krawężniku (w tak zwanym miejscu publicznym
) w towarzystwie panów policjantów. O 16:15 zdecydowaliśmy się ruszyć tyłki i przekroczyć bramy przeznaczenia.
To był dla mnie najbardziej stresujący moment, bo do końca nie wiedziałam, czy mój bilet przejdzie kontrolę. Ale się udało i kiedy tylko mnie przepuszczono poczułam się jak w niebie
(Fredzieperry wybacz, że miałam chwilę zwątpienia, ale do tamtego momentu wszystko szło tak gładko, że spodziewałam się jakiegoś cudownego zgrzytu
).
Za bramkami było jeszcze bardziej Woodstockowo, bo kiedy już zajęliśmy miejsca na trawie, (które później miały być naszymi miejscami na koncert) każdy wyłożył się jak mu było wygodnie, a w ręce dzielnie dzierżył browar. Pompon dotrzymywał nam towarzystwa, najwyraźniej uznał, że jesteśmy fajniejsi niż GC i można spokojnie sobie przy nas pospać
(ja też bym pospała gdyby nie to, że ktoś mnie łaskotał trawą!
).
Teraz dopiero zaczęło się największe oczekiwanie. Obserwowałam ludzi, którzy przybywali na lotnisko. Szukałam oznak sympatii dla Rudego i udało nam się wypatrzeć parę koszulek, ale zdecydowana większość przyszła chyba na AC/DC
(był nawet typ w koszulce „Axl/DC is not AC/DC. Brian Johnson we salut you”, ciekawe czy przyszedł by prowadzić jakąś swoją osobistą krucjatę
Około godziny 19:00 zaczęła się prawdziwa męka oczekiwania (jakiś czas wcześniej Pompon opuścił nasze zacne towarzystwo i udał się na GC) i co patrzyłam na zegarek, okazywało się, że minęło dopiero pięć minut
(supporty pominę, bo nie porwały). Na szczęście około 19:15 techniczni zaczęli stroić główną gwiazdę wieczoru, więc można było mieć nadzieję, że bliżej już niż dalej. Tym bardziej, że słyszeliśmy głosy, że wychodzą dopiero o 21:00. W tamtym momencie wydawało się być to całą wiecznością.
Ja byłam święcie przekonana, że wyjdą o ósmej, bo gdzieś taką informację wyczytałam. Nie chciałam nawet myśleć o tym, że trzeba nam będzie czekać do dziewiątej. Czas mijał powoli, a patrzenie co pięć minut na zegarek stawało się powoli moim nałogiem
perkusja z tyłu zaczęła mocniej bić około godziny 19:45, ale wtedy byłyśmy z Kasią pogrążone w pogawędce i wspólnym oczekiwaniu. Poza tym, że walili mocniej w perkę nic się nie działo. Wszyscy dookoła nas i tak stali już od około 15 minut, więc nie wyczułyśmy podstępu. I nagle olśnienie! Spojrzałyśmy na siebie i chyba nawet wyrwało mi się głośne, pełne zrozumienia dla sytuacji: „COOOOO?!”. Zerwałyśmy się na nogi i się zaczęło.
Intro wzmagało apetyt. Wiedziałam, że za chwilę zobaczę Axla i ledwo mogłam wytrzymać ze zniecierpliwienia. Aż w końcu wyszedł i nasze szczęście osiągnęło apogeum, wybuchając przepięknym, szczerym kobiecym wrzaskiem z dwóch gardeł (pozdrawiam pana, który stał obok i rzucił nam nieprzychylne spojrzenie – najwyraźniej nie wie co to prawdziwa miłość
). Cóż w tym dziwnego? Oto był na scenie ON! Powód, dla którego w ogóle tu jestem. Rudzielec, którego nie widziałam na żywo od 4 lat.
Nie będę opisywać wszystkich piosenek AC/DC po kolei, bo ich zwyczajnie nie znam
Ale jak powiedziałam Łukaszowi – to nawet dobrze, bo gdybym znała to bym śpiewała i zagłuszałabym sobie Axla
Axl był wyjątkowo rozmowny. Zapowiadał każdą piosenkę. Dobrze było usłyszeć jego głos między kawałkami. Słychać było, że ma dobry humor i po prostu chce pogadać do ludzi. Ludzie natomiast też dobrze na niego reagowali. Wszyscy narzekacze chyba zapomnieli, że powinni narzekać
Axl wyszedł i jak zwykle ostatnio, zamknął wszystkim gęby. Albo wywalił z butów. Mnie zdecydowanie zmiażdżył. Szczególnie w jego wykonaniu podoba mi się „Back In Black”. Mam wrażenie, że ta piosenka niesamowicie mu leży i cieszę się, że mogłam usłyszeć ją na żywo. Cieszyło mnie to, że bryka po scenie. Wcześniej ewidentnie było widać, jak bardzo mu tego brakuje. Wreszcie mógł się wyżyć. Usiadł tylko na pięć sekund, ale szybko zrezygnował z tego pomysłu, choć już myśleliśmy, że to już ten moment i Axl musi dać odpocząć nodze, obutej w but terminatora
Faktycznie miał kilka skrzekliwych momentów, które znam już z koncertów GN’R, ale czym to jest w porównaniu z faktem, że oto jestem tu, patrzę na Axla, słyszę Axla, a wspomnień tego koncertu już nikt mi nie zabierze. Oczywiście w secie nie mogło zabraknąć klasyki jak „Thunderstruck”, „You shook me All night long” czy „Highway to hell”, ale nie tylko ja entuzjastycznie reagowałam na te nieodzowne elementy setu, (to tylko kolejny dowód na to, jak ktoś kto twierdzi, że koncert obyłby się bez najbardziej znanych piosenek danej kapeli nie ma racji
). Poza tym jestem pod ogromnym wrażeniem Angusa. W jego wieku pewnie nie dźwignę się z fotela, a on jak gdyby nigdy nic tarzał się po scenie z gitarą. Wulkan energii. Warto to zobaczyć
Oprawa ostatniej piosenki „For those about to rock” podobała mi się najbardziej. Armaty a później fajerwerki. Piękne zwieńczenie koncertu. Plus świadomość, że byłam tu i widziałam Axla, że się udało i że mogłam to przeżyć i tego doświadczyć – no nie mogło się obyć bez łez szczęścia. Nie trwały tak długo, jak po koncercie Gunsów, ale były. Dobrze, że miałam pod ręką Łukasza do przytulenia
Wszystko co dobre się kończy, więc i my poszliśmy poszukać Pompona. Parę dni temu Jaro napisał mi mniej więcej, że jak zobaczył mnie po koncercie to uznał, że tak wygląda szczęście w czystej postaci. Myślę, że miał rację. Byłam wtedy szczęśliwa, wniebowzięta. I nawet wywiązałam się z umowy, (którą Pompon sam sobie ze mną zawarł, nie pytając co o tym sądzę – ale nie gniewam się
) i znalazłam mu papierowy bilet. W ramach odwdzięczenia dostałam kubek po piwie z logo AC/DC ^^
Podróż do Wrocławia przespałam prawie w całości. A później niezawodna ekipa w składzie Kasia, Jaro, Łukasz dostarczyli mnie na wrocławski dworzec za co jestem im dozgonnie wdzięczna.
Przygoda powoli się kończyła, choć miałam przekroczyć próg domu dopiero sześć godzin później.
Pojutrze minie tydzień, a ja wciąż tkwię w pokoncertowej depresji, ciągle o tym rozmyślając. Mam ochotę słuchać Axla w kawałkach AC/DC i żałuję, że nie wyszły żadne oficjalne nagrania
Poza tym wciąż jestem w szoku, że cały plan od piątku do poniedziałku (łącznie z pójściem do pracy po koncercie) udał się w 100%. Nie było żadnego odstępstwa od normy, żadnego musu by wykorzystać plan B (którego i tak nie miałam). Udało się absolutnie wszystko i w sumie powinnam być w szoku
Teraz podziękowania:
- Fredperry z forum AC/DC – za bilet do raju
- Wlo i Zosia - za dostarczenie mnie na miejsce. Bez Was całe przedsięwzięcie byłoby spalone już na samym początku. Jestem Waszym dłużnikiem
- Kasia, Jaro i Łukasz – za cudowne towarzystwo i za to, że wspólnie mogliśmy tworzyć Ukrytą Opcję Axlową. Dzięki Wam nie tkwiłam sama na płycie i nie oczekiwałam na koncert w samotności. Byliście najlepszym koncertowym towarzystwem i mam nadzieję, że w przyszłym roku wspólnie znów zobaczymy Rudego
- I chyba najważniejsze – WIELKIE DZIĘKUJĘ – dla Pompona. Bez niego nigdy bym się nie zdecydowała, nigdzie bym nie pojechała, nie odważyłabym się, nie śmiałabym nawet zacząć kombinować, a w efekcie nie przeżyłabym tego wszystkiego i występ Axla w Pradze znałabym jak zwykle tylko z opowieści. Pompon, dzięki. Stawianie Ci do końca życia browarów nie wyrazi jak bardzo wdzięczna Ci jestem za danie mi do myślenia, które skończyło się naszą wspólną przygodą w wesołym autobusie
Na koniec przytoczę słowa Pompona, który usiadłszy obok mnie na swoim miejscu w busie po koncercie, spojrzał chmurnie i powiedział: „Nie wierzę, że naprawdę się zastanawiałem, czy w ogóle pojechać.” Ja też nie wierzę, że jeszcze w majówkę byłam pewna, że mnie tam zabraknie. Nie zabrakło. Canis może o sobie powiedzieć, że była tą szczęściarą, która widziała Axla z kangurami na żywo.