Kilka słów ode mnie. Najpierw o koncercie, potem o organizacji.
17:38 przeszliśmy przez kontrolę, opaski na ręce dostaliśmy już czekając w kolejce przy bramie nr 8, więc tylko wystarczyło potruchtać w lewo, łapki w górę i pokazujemy opaski, przez chwilę poczuć się jak piłkarze wychodzący z tunelu na boisko, znowu łapki w górę, "o ja pierdziele ale będziemy blisko", stoimy. Bardzo blisko wybiegu, bliżej strony Slasha. Już wtedy byliśmy podmęczeni staniem w kolejce w pełnym słońcu, czas nam się dłużył. W końcu Virgin. Przed koncertem mówiłem, że niech sobie grają, byleby Doda nie gadała zbyt dużo - i tak było. W porządku koncert, ale nagłośnienie słabo, będąc tak blisko nie musiałem krzyczeć do swojej ekipy, żeby porozmawiać. Lekkie WTF przy chórzystkach Dody ("Dziewczyny idą tyłem a przed nimi idą sutki"). Liczyłem, że skoro Slash już ogląda z ukrycia ich występ, to chociaż dołączy, jak z Wolfmother. Dalej Killing Joke - pierwsza myśl "O, Alice Cooper", fajne granie, po dwóch kawałkach miałem dość. W kółko to samo, piosenki bez urozmaiceń. Aczkolwiek dzisiaj posłuchałem na youtube piosenek, które grali, to nagle jakoś przyjemniej. "Przepraszamy za Brexit, Unia Europejska jest cudowna" krzyczał ze sceny wokalista. Nagłośnienie na KJ lepiej niż na Virgin. O, Frank Ferrer z boku, pomachał do ludzi. I Nergal. Ale Nergal nie machał. Koniec supportów.
-Która godzina?
-20:42
-To zaraz wychodzą, zaraz będzie strzelanie z pistoletów
20:50...cholera dlaczego się spóźniają, wracają koszmary z Rybnika, potrzebuję, by wyszli jak najszybciej by zapomnieć o bólu pleców i nóg. 20:55 - Looney Tunes. Uff. McBob i gdzieś tam śmiech z tego, jak wypowiedział "Gdańsk" (ciekawiło mnie przed koncertem jak sobie poradzi z tym bądź co bądź trudnym słowem dla obcokrajowca).
ISE - oszalałem, zacząłem się drzeć jak głupi "aaaa Duff wyszedł aaaa". Wszyscy skaczą, tłum napiera bo każdy chce zobaczyć Axla i Slasha. Moja Karolina śpiewa z Axlem i Duffem a ja w szoku, przecież ona dwie piosenki na krzyż zna. Może faktycznie odrobiła zadanie domowe i przesłuchała tego, co jej wypisałem
Axl genialnie. Widzę doskonale twarze muzyków, to jest dobre miejsce. Szybkie przejście w
BROWNSTONE, ostatnio polubiłem tą piosenkę, a zawsze była mi obojętna. Tłum nadal szaleje, nadal jest napieranie. Pod sam koniec piosenki jakiś debil załączył pogo w miejscu gdzie staliśmy (słowo klucz "STALIŚMY", dzikie tańce były kawałek przed nami). Spotkało się to z jakimś zniesmaczeniem, natomiast mi i koledze włączył się tryb "Axl rant" (w tle zaczyna się
Chinese, dostał od nas taką wiązankę, że przeprosił i przemieścił się w inne miejsce, więcej go nie widziałem. Jak to czytasz, kolesiu w różowej koszulce GNR z kitką i brodą, to mam nadzieję, że zapamiętałeś, żeby nigdy więcej nie popychać mojej kobiety. A tłumaczenie "to jest Guns N' Roses" sobie wsadź, nie robi się takich rzeczy, gdy wkoło ledwo co można stać bo jest taki ścisk. Przez tego ułoma piosenka mi przeleciała.
WTTJ, czyli ponowna ekscytacja tłumu. I pierwszy poważny test tego wieczoru jak tam wokal Axla. Moja szczęka do teraz jest gdzieś tam w okolicy stadionu, opadła i nie chce wrócić na swoje miejsce. Jest power jak cholera. Znowu mogę się zachwycać potęgą głosu Axla. Gdyby nie to, że obiecałem sobie nie wyciągać telefonu, wszedłbym na forum i napisał "Oświadczam, nie ma żadnej Myszki Miki, Myszkę Miki wymyśliliście wy"
DTJ i szacunek dla Axla za przerwanie koncertu. Jedziemy dalej,
Better. Axl, jesteś nie do zdarcia, to co zrobiłeś w bridge'u...
Estranged. Zapomniałem o tej piosence. Ubzdurało mi się, że będzie LALD i RQ, a tu przecież jeszcze Estranged. Pięknie to idzie. Nie mam gęsiej skórki jak w Rybniku, ale jest moc. "On the piano Mr Dizzy Reed", mega. Piękne wizualizacje. Slash ma problemy z gitarą, wymiana. Akurat przed końcową solówką. Nagle do mnie dociera, że Slash zaraz zagra coś, czego przecież nie grał bez Axla nigdy. Równo z wejściem Slasha na solo mi puszczają emocje i łzy ciekną po policzku. Ja p******e. Pierwszy raz wzruszenie w takich okolicznościach.
LALD. Kolejny raz jestem w szoku wokalem Axla. Wiadomo, że tu ma nałożone delaya od cholery, ale przecież on tą barwę najpierw musi uzyskać z gardła, żeby potem było na co nakładać tego delaya. Nienawidziłem tej piosenki. Do wczoraj. Od wczoraj kocham. Axl kończy stojąc w pozycji X, ja staję tak razem z nim.
Rocket Queen czyli wyczekiwanie na Rysia Fortusa. Zauważam, że laseczka na wzmacniaczu Slasha tańczy - tego, że logo na wzmaku się wyświetla, to nie wiedziałem. Fortus na solówce i dziękuję bardzo, czapki z głów, jesteś gościu man.
YCBM, które Axl zapowiada ale nie rozumiem co mówi. Petarda. A właśnie, gdzieś tu miał się pojawić Miki - no choćbym chciał, to nie słyszę piszczenia, słyszę wysoki, czysty wokal. Nie ma "with your ass in the air", sam sobie dośpiewałem.
Attitude czyli "on the bass guitar Mr Duff McKagan". Szkoda, że tego YCPYAAAM nie ciągnie do refrenu, super mu to wychodzi. Attitude mega, Use Your Illusion tour 2017.
TIL, czyli robi się klimatycznie. Super wychodzi, ale Slash naprawdę dał ciała. Popsuł kluczowy moment piosenki, szkoda.
Civil War - jeszcze w Rybniku moja ukochana piosenka, mój kopniak w dupę przy każdym gorszym dniu, dzisiaj już tylko sentyment, chyba za często słuchałem. I nagle przechodzi mnie myśl "Wow, Civil War, protest song, grany w Gdańsku, gdzie wybuchła II WŚ". I jakoś tak zaczynam znowu w środku przeżywać tą piosenkę, zwłaszcza widząc dokąd świat zmierza. Voodoo Child, szturcham kolegę "Teraz musi być Yesterdays!!!", kolega Jakub całej naszej wesołej gromadce każe trzymać kciuki by to zagrali.
Yesterdays, "mmmmmm". Świetne wizualizacje. Fenomenalna jest ta piosenka. Wiem, co zaraz ma nadejść. Wiem, że zaraz ten killersong...
COMA. Odkurzone po tylu latach. Ojj robi wrażenie, zwłaszcza końcówka. Axl dał radę.
Od teraz koncert zaczął mi się lekko dłużyć, bo wiedziałem co mnie czeka. Kilkunastominutowe solo Slasha z
Godfather Theme na czele. Tyle razy to ćwiczyłem, do znudzenia, ale teraz mogę oglądać swojego idola w akcji. Zresztą solo Slasha to jedyne, czego nie oglądałem na streamach, chciałem sobie to zostawić na Gdańsk. Każę Karolinie być gotowym na strzała ze sceny...
SCOM. Szaleństwo. Axla nie słyszę, wszyscy wkoło mnie śpiewają. Dziwnym trafem przemieściliśmy się w lewo i przede mną stoi teraz dwóch wyższych mężczyzn, muszę się wychylać by coś zobaczyć. Duff, Fortus i Axl obserwują Slasha na ostatniej solówce, fajnie to wygląda. Widzę, jak Axl mówi coś do mikrofonu ale tego nie słyszymy, czyli umawia się z resztą zespołu, że teraz będą grali
My Michelle. Jest git. Ostatnio bardziej polubiłem OTGM, ale też jestem zadowolony z tego co grają. Slash z Fortusem idą na górę sceny, robią miejsce dla fortepianu. Fajne mają te wymiany na solówkach. Z Łukaszem i Kubą śmiejemy się, że trochę to wygląda jakby Slash przyszedł na lekcje gitary do Ryśka. No z całym szacunkiem dla Kudłacza, Rysiu technicznie go miażdży. We dwójkę tworzą po prostu znakomity duet gitarzystów.
November Rain. Piękny moment, te efekty padającego deszczu na telebimach...Axl jakby ciut słabiej, jakby za wysoko była dla niego ta piosenka. Slash na outro, płomienie… Widzę, jak Slash zakłada dwugryfową gitarę, czyli trzy akordy w kółko zaraz będą –
KOHD. Publika wkoło mnie śpiewa każde słowo od początku do końca, bębenki w uszach mi pękają od tego hałasu, będę to czuł jeszcze przez kolejne dwa dni. Znowu trochę gitarowych wymian, trochę śpiewu publiki. Bardzo fajna animacja na środkowym telebimie, nostalgiczna. Swoją drogą, uwielbiam tą piosenkę w wersji składu 2001-02, z chórkami na wejściu, fajnie, że teraz to trochę przemieszali i są te chórki.
Cisza. Jakieś coś na pianinie, nie potrafię na szybko rozpoznać. Przez głowę przelatuje mi „Nowa piosenka, albo Prostitute, albo…”
Black Hole Sun. Chwytam za telefon, odpalam latarkę. Ludzie wkoło mnie robią to samo, jest kilka osób z zapalniczkami. Nie skupiam się w ogóle na tym co grają, patrzę jak to wyjdzie. Już na wcześniejszych piosenkach były światełka na trybunach, oby teraz było widać, że to coś bardziej zorganizowanego. Rozglądam się – uff, lepiej niż oczekiwałem. Nie wiem jak to wygląda na płycie, ale trybuny spoko. Po chwili ujęcie z telebimu, gdzie widać płytę i widzę, że jest dobrze. Ale punkt kulminacyjny to Axl na wybiegu, patrzę na niego i widzę setki światełek odbijających się w jego okularach. Dla pewności patrzę na telebim, gdzie jest zbliżenie na twarz Axla i tam też morze światła. Udało się. Jest pięknie.
Nightrain, ja już myślami jestem przy bisach – co będzie, czy nas zaskoczą, czy nie wywalą z jakimś AC/DC. „One more time tonight” i schodzą.
Znowu cisza, ciemno. Mówię do swoich: „Jak wyjdą z akustycznymi gitarami, to Patience. Jak z elektrycznymi, to Don’t Cry”. Bardzo chciałem Patience. Trąbiłem od pół roku, że w Gdańsku musi być Patience. Wszystkie wyliczenia wskazywały na DC, ale…TAK, są akustyczne gitary. Jest
Patience! Odpływam. Odpływamy. Slash gra swoje solo dla nas, nie dla 40 000 ludzi, tylko dla naszej dwójki.
Seeker, tak znienawidzony, a koncertowo super. Wielka jaszczurka czy co to tam jest, tyle tylko widzę bo znowu tłum zasłania. No to jak, będzie Prostitute albo TWAT? Spoglądam na zegarek – nie ma bata, zostało im około 5 minut.
Paradise City. Wiem, że to już koniec, ale jestem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie, taki koncert zobaczyłem, w Rybniku był set najbardziej minimalistyczny jaki mógł być, tu w sam raz. Konfetti. Slash gra z gitarą nad głową, a 26 godzin wcześniej na próbie swojego zespołu robiłem to samo, bardzo nieudolnie
Schodzą, bez ukłonu. Co jest, czemu tak? Oglądałbym video ze streamów to bym wiedział, że tak jest zawsze, ale ja tylko słucham, to potem nie wiem. Czy coś specjalnego jeszcze? Niemożliwe. Not in this lifetime. Wychodzą raz jeszcze, trzeci raz tego wieczoru, ukłony. Dziękujemy. Jesteście najniebezpieczniejszym zespołem na świecie i żywą legendą muzyki. Axl King. Slash King. Duff King. Richard King. Dizzy King. Frank King. Melissa Queen.
Organizacyjnie: trzy budki z żarciem? Serio? 6 toalet przy tych budkach? Jakaś strefa buforowa gdzie formuje się kolejka, z tej strefy już wyjść nie można, choćby do tego kibla. Podchodzą jakieś dziewczyny w koszulkach livenation ale ani identyfikatora ani nic, pytają kilka osób wkoło nas jakie mamy sektory. GC, to daj łapę – odrywają nam część biletu i zakładają opaski może 10 osobom, i sobie idą. Potem 90% ludzi którzy byli przed nami w kolejce w efekcie traci swój czas, bo muszą jeszcze do jakiegoś namiotu podbiec, a my już zaopaskowani. Na samym stadionie ogrom GC przeraża już z perspektywy boiska. Zamiast ustawić kilka toitoiów na tyłach murawy, to trzeba wyjść, ustawić się w kolejce do kilkunastu toalet, następnie znowu okrążyć pół stadionu i wrócić na miejsce. No DRAMAT. Przeszukanie? A gdzie tam, ważne żebym miał butelkę odkręconą i max półlitrową, zakrętkę mogłem nawet w ręku trzymać a i tak by mnie wpuścili. Przejeżdża wkoło mnie koleś jakimś wykrywaczem, nóż by przeszedł bez problemu, ile razy pikał mi pasek do spodni, teraz nie. Reszta już pewnie i tak została powiedziana.