A moja niechęć do bestsellerów została przełamana przez dwie koleżanki, i tak jedna dała mi "Grę o Tron", a druga - "Cień wiatru".
Zacznę od tej, która mi się w miarę podobała - Zafon ma bardzo przyjemny styl, dawno już żadnej książki nie czytało mi się tak szybko i bezproblemowo. Gdyby nie miałki wątek z Beą (pierwszy malutki minusik) i bardzo niemrawy początek (drugi minusik) prawdopodobnie przeczytałbym tę książkę w jeden albo dwa wieczory. To były drobiazgi, teraz jeden wielki minus - zakończenie.
Raz, że przewidywalne. Tzn. nie cały przebieg intrygi, "jak to było", ale faktu, kim jest Laim Coubert można było się bardzo łatwo domyślić. U mnie przynajmniej to była pierwsza myśl po pojawieniu się tej postaci, a kolejne szczegóły tylko mnie w tym utwierdzały. Tak więc końcowy efekt autorowi się nie udał, jeśli miałem po demaskacji Couberta zbierać szczękę z podłogi, to niestety nie wyszło. Ale to też nie największa wada zakończenia - najgorszy jest cukierkowy, hollywoodzki happy end.
[spoiler, ale mały] No kurde, czarny charakter pokonany, a dobrzy bohaterowie, nie dość,że wszyscy żyją długo i szczęśliwie, to jeszcze podobierali się w przeznaczone sobie parki. Nie spodziewałem się tak słabego zakończenia po takiej dobrej książce. Miałem nadzieję, że Daniel jednak zginie. Powieść niby prawdziwa, niespecjalnie ułagodzona w stosunku do rzeczywistości, miejscami aż za dorosła względem tego, czego się spodziewałem, i to wszystko, żeby na koniec pierdyknąć epilog rodem z "Hanny Montany". To zaciera trochę ogólnie bardzo dobre wrażenie z tej książki, ale śmiało mogę ją polecić, bo i historia, i klimat, i język, i postacie, są świetne
.
Teraz druga pozycja i tu już standard z moich kontaktów z "przebojami". Gra o Tron jest nudna i nużąca. Słynne nagromadzenie wątków? Jakie nagromadzenie wątków? Ja tam zauważyłem jeden wątek, tylko każdy rozdział z perspektywy innej osoby. Wow, widocznie to już wystarczy, żeby się co poniektórzy pogubili, tak patrząc po opiniach, ale to jeszcze nie znaczy, że tam jest cokolwiek faktycznie skomplikowanego. Akcja w tej powieści zbiera się jak Fiat Uno - siedemnaście sekund do setki. Z tym, że Uniaczek potem dochodzi do 140, a Gra o Tron, jak już się doczłapie do 100, to na 100 pozostaje. Postacie. Postacie są... Nierealne. Wszystko przerysowane, za to złe charaktery są "złe" w stylu bajek Disneya (oby się Disney nie obraził, bo w porównaniu do Lannisterów Skaza to był sku***el). Nie da się uwierzyć w tę historię, bo po prostu jej bohaterowie to nie są ludzie z krwi i kości.
Najważniejszy zarzut to oczywiście to, że całość jest nudna, tak, że czytało mi się to zdecydowanie dłużej, niż się spodziewałem. Serio, parę razy miałem ochotę rzucić tę książkę w diabły, m.in. przez rozdziały z perspektywy Sansy czy Branna, przez które nie mogłem przebrnąć. Ratował mnie Tyrion, bo fragmenty z jego udziałem, to jedyne, które czytałem z przyjemnością. A potem przekręcałem stronę, a tam "Sansa", No i w tym momencie odkładałem książkę. Nie widzę w tej powieści nic, co by mogło choć konkurować z Tolkienem (który swojemu uniwersum nadał konkretną kosmogonię, panteon, faunę i florę, a nie jakieś "coś") ani z drugiej strony z Sapkowskim (prawdziwe postacie kontra Ned
). Jestem rozczarowany, a właściwie, biorąc pod uwagę, że od bestsellerów zazwyczaj odbijam się jak od ściany, to jestem rozczarowany "standardowo". Czyli, na szczęście, nie za bardzo...
W oczekiwaniu na "Inferno" Browna, wracam do Kazinskiego i biorę się w końcu za "Sen i śmierć". Oby było lepsze od "Ostatniego dobrego człowieka".