bardzo ciekawy artykul
Doktor Ekstazy
Przekrój | Poniedziałek, 13 lipca 2009
Oto piewca ekstazy, narkotyku, który zmienił oblicze muzyki tanecznej i sceny klubowej. Choć wciąż nie wiadomo, jakie zagrożenia może przynieść.
Stałam w tłumie podczas sympozjum w dniu otwarcia Pickower Institute for Learning and Memory na Massachusetts Institute of Technology. Darmowy poczęstunek zawsze gromadzi studentów. Ciastka wzbudzały zdecydowanie większe zainteresowanie niż wykłady neurobiologów. Ale kiedy na mównicy pojawił się starszy pan z rozwianym siwym włosem odziany w przykładny garnitur i pochodzący z odległej epoki szeroki krawat – sala zamarła.
– Ktoś zapytał mnie niedawno, czy to prawda, że główną motywacją, jaka przyświecała mi podczas poszukiwań nowych substancji psychoaktywnych, była chęć odkrycia narkotyku, który by wzmagał doznania seksualne. To nieprawda. Owszem, MDMA* wzmacnia odczucia związane z dotykiem i sprawia, że kontakt fizyczny jest o wiele przyjemniejszy. Prawdą jest też, że porzucałem studia nad związkami, które nie intensyfikują potrzeby dotyku. Ale przede wszystkim chodziło mi o rozszerzenie świadomości. O doznanie Boga*... – rozpoczął wykład.
Aspiryna dla duszy
Alexander „Sasha” Shulgin, profesor farmakologii, odkrył, zsyntetyzował, a następnie wypróbował na sobie, swojej żonie i grupie współpracowników ponad 200 substancji psychoaktywnych: stymulanty, środki uspokajające, afrodyzjaki, środki wywołujące drgawki, narkotyki zmieniające słuch, substancje, które zwalniają lub przyśpieszają subiektywne poczucie upływu czasu, narkotyki wyzwalające napady agresji, narkotyki uśmierzające wszelkie emocje.
Największą sławę przyniosło mu jednak wypromowanie odkrytej w roku 1912, ale na długie lata zapomnianej MDMA – 3,4-metylenodioksymetamfetaminy, znanej światu jako ekstazy. – To fatalna nazwa – oburza się Shulgin. – W MDMA nie ma nic ekstatycznego. Ja bym raczej sugerował „empaty”, bo głównym działaniem tego związku jest wspaniałe poczucie bliskości, akceptacji oraz głębokiego zrozumienia – i samego siebie, i drugiego człowieka. Czułem się absolutnie czysty, jasny, otwarty. To była łagodna, wszechogarniająca euforia.
Według niego najcenniejszym efektem działania MDMA jest wgląd w głąb samego siebie. – Jest w nas lęk, że kiedy dotrzemy do esencji naszej duszy, odkryjemy zgniłego, śluzowatego pokurcza z odrażającymi mackami – mówiła w jednym z wywiadów żona Shulgina Ann. – MDMA usuwa ten strach, pokazuje wszystkie anioły i demony drzemiące w tobie i przedstawia ci je, rodząc cudowne uczucie spokojnej akceptacji.
Shulginowie są pewni, że MDMA może być nieocenioną pomocą dla psychoterapeutów przy zmaganiach z zespołem stresu pourazowego lub terapii żołnierzy okaleczonych psychicznie w czasie wojny. – MDMA to aspiryna dla duszy – przekonują.
Mimo to ta sielankowa wizja jest daleka od rzeczywistości. „Aspiryna dla duszy” jest obarczona masą niezbadanych jeszcze do końca skutków ubocznych – zaburza poziom serotoniny, uszkadza pamięć, a może niszczy też delikatną tkankę mózgu. Zamiast w gabinetach psychoterapeutów używana jest dziś w klubach tanecznych, a w skład nielegalnie produkowanych pigułek wchodzą też zwykle środki podnoszące ciśnienie krwi, co niejednokrotnie prowadzi do poważnych powikłań.
Dziury w mózgu
– Słyszałem, że zażywanie ekstazy niszczy neurony, wypalając dziury w mózgu – pyta Road Dog na internetowej stronie Zapytaj dr. Shulgina. – Nieprawda – odpowiada naukowiec. – Teoria o trwałym uszkodzeniu mózgu oparta jest na badaniach na zwierzętach ekstrapolowanych na ludzi. MDMA powoduje czasową degenerację dendrytów u małp i szczurów. Ale nie ma takiego działania na psy i myszy. Jak jest u ludzi? Nie wiemy. A zresztą skany, które miały dowodzić powstawania tych dziur, to z naukowego punktu widzenia mocne nadużycie, bo pokazywały mózgi dwóch różnych osób, a nie tego samego człowieka, przed zażyciem i po zażyciu narkotyku. Sorry, bojownicy antynarkotykowi. Zero dziurek, zero uszkodzeń, zero rdzy.
Zważywszy na blisko cztery tysiące eksperymentów, jakich dokonywał na delikatnej tkance własnego mózgu, Sasha może służyć jako niepokojący kontrprzykład wobec tezy o szkodliwości dragów. W wieku 84 lat nadal jest bardzo aktywny: pisze kolejną książkę, daje odczyty, a jasności umysłu można mu tylko pozazdrościć. Zdarza mu się zapominać nazwiska i mylić miejsca, ale nigdy nie myli i nie zapomina chemicznych nomenklatur substancji.
Pytany, czy nie boi się eksperymentować na sobie, odpowiada, że przecież nie jest głupi: – Nie pochłaniam całej łyżki nieznanego specyfiku. Zaczynam od rozsądnie oszacowanych dawek i dla bezpieczeństwa jeszcze je dzielę.
Sasha jest przekonany, że testowanie substancji psychoaktywnych na zwierzętach nie ma sensu. W końcu nie sposób dociec, jak zmienia się własny wizerunek czy empatyczne nastawienie szczura. Krytycy zarzucają mu z kolei, że eksperymenty, których dokonuje na sobie, nie mają żadnej wartości – nie ma w nich nawet śladu naukowej metodyki. Shulgin jest jednocześnie eksperymentatorem i obiektem doświadczeń, wie, co bierze i jakich działań powinien się spodziewać. – Jego postrzeganie jest zaburzone przez substancję, którą właśnie testuje – komentuje doktor Neil Fruman, przewodniczący Rady Etyki Centrum Medycznego Johna Muira.
Ekstazy jak nurkowanie
– Kiedy pierwszy raz wziąłem MDMA, znalazłem się w absolutnie magicznym miejscu. I kiedy moja podróż się kończyła, pomyślałem, że chciałbym je odwiedzić jeszcze raz – ciągnął swój wykład Shulgin.
Czy kiedykolwiek miał problem z nałogami? – Tylko z nikotyną – twierdzi. – Jeśli idzie o uzależnienie, nie sądzę, żeby MDMA stwarzało jakiekolwiek inne zagrożenie niż te wszystkie rzeczy, które sprawiają przyjemność, na przykład nurkowanie, wspinanie się czy jazda na nartach.
Na użytek swojej grupy badawczej Shulgin opracował skalę oceny efektów oddziaływania substancji psychoaktywnych, w której najwyższy, czwarty stopień oznacza „rzadki i cenny preparat wyzwalający transcendentne przeżycia, doświadczenia religijne, »mistyczny, magiczny stan Samahdi«, oświecenia, połączenia wewnętrznego i zewnętrznego uniwersum”. Jeśli zostanie znaleziona substancja pozwalająca osiągać plus cztery na zawołanie, w dowolnej chwili, będzie to oznaczać – według Shulgina – kres naszych starań, koniec drogi i koniec eksperymentu ludzkiej ewolucji.
– Dotarłem do poziomu plus cztery dwa czy trzy razy w życiu – mówi. – Mogłem poruszać rzeczy, nie dotykając ich, mogłem układać chmury na niebie w kształty, jakie sobie wymyśliłem. Byłem Bogiem. Wyszedłem z laboratorium i na małym wzgórku za budynkiem zobaczyłem kota. Spojrzeliśmy na siebie, kot wyprężył się i uciekł tak szybko i tak daleko, jak tylko dał radę. Odebrał to. Wiedział. Mogłem sobie zażyczyć, żeby wąż ogrodowy rozwinął się i zakręcił w drugą stronę. Mogłem wszystko.
Shulgin przekonuje, że syntetyczne psychodeliki wprowadzają zupełnie nową jakość w odróżnieniu od „dragów starego typu”, w szczególności heroiny i kokainy, które zamiast pogłębiać zrozumienie siebie, powodują ucieczkę od własnego ja, niekiedy w rejony niebezpiecznie oddalone od swojego człowieczeństwa. Zdaniem Sashy heroina powoduje utratę czujności i motywacji. Kokaina przeciwnie – daje poczucie siły, ale i bolesne przekonanie, że to tylko iluzja.
Czytając relacje Sashy, obawiam się, że środki, które wzniosły go na poziom plus cztery, kreują jeszcze bardziej bolesną metailuzję: wrażenie siły bez towarzyszącej świadomości ograniczeń pozwalające wierzyć, że koty czmychają przed boską mocą.
Gorący kartofel
W młodości Sasha pracował dla koncernu Dow Chemical. Gdy opracował recepturę dochodowego środka owadobójczego, firma dała mu wolną rękę – mógł sam wybrać obszar swoich naukowych zainteresowań. Z czasem jednak nazwisko odkrywcy największej liczby narkotyków na naszej planecie zaczęło być dla Dow Chemical ciężarem.
Shulgin otworzył więc własne laboratorium i został „niezależną psychofarmakologiczną komórką badawczą”. Jest autorem blisko 200 prac naukowych, kilkudziesięciu patentów, był konsultantem naukowym National Institute on Drug Abuse, Lawrence Radiation Laboratory, NASA oraz Drug Enforcement Administration.
Wraz z żoną opublikował dwie książki, obie dostępne za darmo w sieci. W pierwszej, „PiKHAL” („Fenetylaminy, które poznałem i pokochałem”) oprócz historii swojego związku Shulginowie zamieścili szczegółowy opis sposobu syntezy oraz oddziaływania połowy znanych psychodelicznych substancji, takich jak ekstazy czy meskalina. Druga połowa (od grzybków po substancje z jadu egzotycznych ropuch) znalazła się w kolejnej książce, „TiKHAL” („Tryptoaminy, które poznałem i pokochałem”). Teraz Sasha pracuje nad trzecim tomem, w którym pochyla się nad izochinolinami, substancjami pokrewnymi tym występującym w kaktusach (peyotl, meskalina) i maku. Małżonkowie uparcie stoją na stanowisku, że informacja sama w sobie nie może być szkodliwa.
Nawet najwięksi sympatycy Shulgina mają poważne wątpliwości co do etycznej oceny jego postępowania. Punkt widzenia Shulgina przypomina podejście ojców bomby atomowej. Rozwijanie tej zabójczej technologii też miało przynieść dobro – zakończenie wojny. Prawidłowo używane specyfiki Shulgina być może rozszerzyłyby naszą świadomość, pogłębiły wzajemne zrozumienie i wyniosły społeczeństwo na inny poziom. Jednak na razie przede wszystkim otwierają ścieżkę destrukcji.
Cóż – odpowiada na te zarzuty Sasha. Warto pamiętać o dwóch istotnych sprawach. Po pierwsze, że średnie IQ wynosi 100. A po drugie, że 50 procent ludzi ma IQ poniżej średniej. Zawsze znajdzie się ktoś, kto nie zrozumie właściwie dostarczanych informacji.
Irena Cieślińska