Parę razy przymierzałam się do założenia takiego tematu, ponieważ w duchy wierzę, ale obawiałam się, że ktoś może potraktować to niepoważnie. Miałam jedną sytuację całkiem realną (nie był to sen) i sen podobny do snu Gnatka, tylko, że był w nim mój zmarły Dziadek.
Mogę Wam je opisać, tylko nie kwestionujcie ich prawdziwości bo ja święcie w nie wierzę
zwłaszcza w sen, bo był mi bardzo potrzebny.
Ale od początku - sytuacja realna: sprawa zaczyna się od tego, że w wielkim zaufaniu moja współlokatorka z Częstochowy, (kiedy jeszcze tam studiowałam) zwierzyła się mnie i jeszcze jednej współlokatorce, że posiada dar, najprawdopodobniej odziedziczony po babce - mianowicie, że widzi/czuje obecność duchów. Wiem, że to brzmi nieprawdopodobnie, ale ja w to wierzę. No i któregoś wieczoru, byłam wtedy na drugim roku, przy piwku temacik zszedł na duchy. Kasia wtedy przyznała, że parę razy czuła, że ktoś łaził po naszym pokoju. Elka (ta druga współlokatorka) przyznała jej wtedy rację. Przypomniałam sobie wtedy, że parę razy pytała mnie rano czy chodziłam po pokoju w nocy, bo wyraźnie to słyszała, (to było zanim Kasia się do nas wprowadziła więc o spisku nie mogło być wtedy mowy). Ja nic nie widziałam, nic nie słyszałam i muszę przyznać, że byłam z tego zadowolona, bo jestem najbardziej strachliwym stworzeniem na świecie, jeśli chodzi o duchy
Ale wracając do tej rozmowy, dziewczyny stwierdziły wtedy, że możliwe iż jest to mąż właścicielki, u której wynajmujemy, (umarł w pokoju przylegającym do naszego) lub sąsiad, bo w domu tuż obok mieszkał sam pies, do którego przychodziła jakaś kobieta codziennie, żeby go karmić odkąd właściciel zmarł. Tak czy inaczej wspomniany duch chyba postanowił dać nam nauczkę. Całą noc nie mogłam zasnąć, czułam się okropnie nieswojo. W dodatku serce mi waliło i doszukiwało się jakichś oznak czyjejś obecności, zwłaszcza, że Kaśka w pewnym momencie naszej rozmowy powiedziała, że chyba nas dzisiaj odwiedzi. Wiadomo, że zmysły w nocy potrafią szaleć, ale to co usłyszałam około godziny 4 z całą pewnością nie było przesłyszeniem. Mianowicie ktoś/coś zaczęło bardzo mocno i brutalnie szarpać klamką, jakby chciało dostać się do naszego pokoju. Dom był stary, drzwi do naszego pokoju również, więc jak się nimi ruszało to trzęsła się cała futryna, (drzwi miały dwa skrzydła, jedno zamknięte, ale słychać było jak się tłuką). Po chwili wszystko ustało. Jakiś czas była cisza. Aż w końcu szarpanie się powtórzyło. Nie sądzę, żeby była to właścicielka. Po co mialaby to robić o 4 rano? W końcu jakimś cudem zasnęłam i rano miałam nadzieję że tylko mi się wydawało i wtedy Kaśka spytała czy też to slyszałysmy. Ogólnie od tamtej pory bardzo mi było nieswojo zasypiać w tamtym domu, choć nic podobnego do końca roku akademickiego (incydent miał miejsce w listopadzie) się nie wydarzyło. Natomiast kiedy na trzecim roku zmieniłam lokum od razu wszystko było inaczej, lepiej mi się spało, nie bałam się zostawać sama, nikt nie szarpał już moją klamką
Co do snu to było to także w tym domu w Częstochowie, także na II roku studiów, w czerwcu tuż przed pierwszym egzaminem letniej sesji. Pamiętam, że obudziłam się w nocy, albo śniło mi się, że się obudziłam, w każdym bądź razie zobaczyłam bardzo wyraźnie pokój ten mój częstochowski pogrążony w półmroku, (światło latarni z ulicy padało prosto w nasze okno, więc wszystko było widać), a tuż obok mojego łóżka stał.. mój Dziadek, (zmarł rok przed tym snem). Pamiętam Go dokładnie, wyglądał tak jak Go sobie zapamiętałam. Mówił coś do mnie, ale szczególnie wryło mi się w pamięć jedno zdanie: "Jeśli upadniesz, to ja cie podniosę", (do dziś hoduje to zdanie w sercu jak skarb). Pamiętam, że po tych słowach odwróciłam się na bok w stronę ściany i zasnęłam. Rano jeszcze zanim zdążyłam dziewczynom opowiedzieć mój sen, Kaśka spytała czy znałam człowieka, który był w nocy w naszym pokoju. Nie muszę chyba mówić jak bardzo mnie tym pytaniem zaskoczyła. A egzamin zdałam wtedy na 5