Akurat "Zeitgeist" i "Chinese Democracy" dostały słabe oceny, bo to słabe płyty (no, "Zeitgeist" jest średni), a nie z powodu takich czy innych zmian personalnych. Zresztą, "Zeitgeist" jest tu akurat złym przykładem, bo w jego nagrywaniu obok Billy'ego Corgana brał udział jeszcze Jimmy Chamberlin z oryginalnego składu - jeśli już, to krytyce bardziej powinni zjechać tegoroczną "Oceanię", nagrywaną przez Corgana i trójkę nowych muzyków. Tymczasem "Oceania" dostaje o wiele lepsze oceny od swojego poprzednika, chyba nawet najlepsze od czasów "Adore" z 1998 r. Chociaż mnie akurat jakoś do końca nie przekonała.
Jeśli chodzi o "Chinese Democracy", to oczywiście, że ta płyta jest krytykowana m. in. za zmiany składu - tak samo jak za czas i koszty powstawania. Problem w tym, że gdyby zawartość to wynagradzała, to nikt nie zwracałby na to uwagi. Niestety, płyta okazała się słaba, wiec wszyscy czepiali się jej za co tylko mogli. I pisząc "słaba" nie mam tu nawet na myśli tylko profesjonalnych krytyków, którzy też mają swoje odchyły, zresztą spora ich część jeździła po Chińszczyźnie jak po burej suce, ale np. w The Rolling Stone Magazines i w Allmusic dostała 4/5. Mam na myśli szersze grono słuchaczy - wystarczy wejść na RateYourMusic lub inny portal tego typu, żeby zobaczyć jak ta płyta dołuje również wśród odbiorców. Co mnie osobiście nie dziwi, bo połączenie tego, co najbardziej wsteczne w hard rocku z nieudanym eksperymentatorstwem, a do tego podlane jeszcze jakimś tanim sentymentalizmem i płaczliwymi pretensjami do całego świata też się nie spodobało.
I oczywiście, zespoły często zmieniają składy. Ale, po pierwsze, rzadko kiedy wymieniają prawie cały najsłynniejszy / najlepszy / co tam jeszcze skład. Po drugie, jeśli to się zdarza, to wtedy, gdy w zespole była jedna wyraźnie dominująca osobowość, jak wspomniany Corgan właśnie. Tymczasem Guns N' Roses za dawnych czasów było zespołem w o wiele większym stopniu kolektywnym, a Axl nigdy nie miał tam takiej pozycji jak Corgan w The Smashing Pumpkins czy, no nie wiem, Trent Reznor w Nine Inch Nails albo Robert Fripp w King Crimson. Dlatego też akurat rozumiem ludzi, którzy odrzucają obecne GN'R za samo to, w jakim składzie występuję. Tym bardziej, że i sam skład ułatwia taki odbiór serwując muzykę, delikatnie mówiąc, nie najwyższej jakości.
I tak, wysmażyłem tu dość długiego posta, ale na dobrą sprawę też nie wiem jaki jest sens tego tematu.