To ja się wypowiem, choć zazwyczaj unikam tego typu wątków, ale odnoszę dziwne wrażenie, że fakt iż ośmieliłam się odnieść do jednej dyskusji w innym temacie wzbudził oburzenie.
Nienawidzę wszelkiego rodzaju porównań pt. "nowe" vs. "stare" GNR czy Slash vs. Ashba. Jestem ogromną fanką Axla, Slasha lubię, szanuję to co robi, uważam go za dobrego gitarzystę, a do Spodka nie pojechałam ze względu na brak funduszy jak ruszyła sprzedaż, gdy jeszcze były bilety na płytę, a na trybuny po prostu nie chciałam iść (taki tam "fetysz" płyty na koncertach ;p). Irytują mnie ciągłe porównywania pt. "Slash wydał tyle płyt, a Axl tyle" "Slash zrobił to a Axl nie", zwłaszcza, że większość z nich zakrawa o komedię, bo czasami porównania są tak komiczne, że aż się nie chce wierzyć, że ktoś na serio próbuje czymś takim udowodnić wyższość jednego nad drugim. Doceniam i lubię twórczość "starego" składu GNR, tak samo doceniam i lubię obecny skład. Nie uważam, żeby którykolwiek z nich był lepszy lub gorszy. Kilkakrotnie pisałam, że nie rozumiem, dlaczego nie można po prostu lubić i Axla i Slasha i cieszyć się, że mamy dzięki temu tyle dobrej muzyki, tylko w każdym temacie musi się pojawić wątek porównawczy i atak na jednego lub drugiego. Staram się śledzić solowe projekty zarówno jednych jak i drugich, kibicuję im itp. ale nie mam zamiaru porównywać np. płyty Loaded do Chinese Democracy, bo traktuję ich wszystkich jako osobnych muzyków, osobne zespoły, zupełnie nowe wydanie. To tak jakby porównywać płyty AC/DC do Aerosmith. Cieszę się, że Axl kontynuuje żywot GNR, a byli członkowie mają swoje projekty, bo dzięki temu mamy więcej fajnych koncertów czy płyt. Jest wiele osób, w tym kilka również i na tym forum, które wychodzą z założenia, że jeśli prowadzę fanpage Ashby, to znaczy, że "hejtuję" Slasha i uważam Axla za bóstwo. Nie, tak nie jest, po prostu bardziej odpowiada mi styl Ashby, doceniam jego pracę nie tylko jako gitarzysty (i nie, nie mówię tu o niezwykle popularnych na tym forum szlafrokach), doceniam wszystko co robi dla fanów, ale moją misją nie jest czepianie się Slasha, bo to dwaj, zupełnie różni, utalentowani muzycy. A moim "bogiem" i tak jest Mick Mars. Axla kocham i tego nigdy nie ukrywałam, ale też nie jest tak, że jestem wobec niego bezkrytyczna i będę go zawsze bronić.
Dlatego, podsumowując, tak, uważam, że można jednocześnie lubić Axla i Slasha, bo sama jestem tego przykładem.