Richard Fortus był gościem audycji „Tone Talk”.
Wyrażał się tam bardzo pochlebnie o współpracy ze Slashem, który pozostawia mu wiele swobody na scenie, i wyjaśnił, dlaczego piosenki z „Chinese Democracy” są bardziej wymagające niż materiał z „Appetite For Destruction”. Jak wygląda proces uczenia się piosenek i które kawałki Guns N’ Roses najtrudniej jest opanować?Niektóre utwory z „Chinese Democracy” są dość złożone. Brzmieniowo dużo się w nich dzieje, pojawia się sporo różnych efektów, nad którymi muszę zapanować. To wymaga odpowiednich narzędzi.
Do całego materiału z „Appetite For Destruction” i większości piosenek z „Use Your Illusion” wystarczy mi wzmacniacz. Ale odtwarzanie efektów z „Chinese Democracy” to coś zupełnie innego…
Teraz uczenie się piosenek jest łatwiejsze niż w czasach, kiedy byliśmy dziećmi. Mamy do dyspozycji niewyobrażalne narzędzia, możemy wejść na YouTube i oglądać nagrania. Często takie filmiki bywają mylące, ale zawsze to jakiś punkt wyjścia.
Kiedy byliśmy dziećmi, dostawaliśmy płyty albo podręczniki. Dziś wszystko, czego człowiek może zapragnąć, jest na wyciągnięcie ręki. Aż trudno w to uwierzyć. Bywa, że trudno jest mi się skupić. Cały czas łapię się na myśli: „Cholera, muszę się jeszcze się nauczyć tego i tego, i tego…”.
Dla mnie uczenie się piosenek polega na ciągłym ćwiczeniu. Muszę usiąść i wszystko sobie utrwalić. Aby opanować jakiś utwór, słucham go do znudzenia, ponieważ wiem, że kiedy już wejdzie mi do głowy, reszta pójdzie gładko.
Często gracie kawałki z „Chinese Democracy” na koncertach… One bez przerwy się zmieniają. Odkąd Slash znów jest w zespole, grywamy po siedem czy osiem piosenek z tej płyty. Aczkolwiek nie wszystkie jednej nocy. Właściwie nie mamy sztywnej setlisty. Często Axl po prostu zarzuca tytułem.
Czyli lepiej być przygotowanym na każdą ewentualność.Taak… dużo ćwiczymy.
Axl przychodzi na próby?Nie zawsze. Przeważnie ćwiczymy sami. Slash uwielbia grać, co bardzo mi się podoba. Świetnie jest wprawiać się na tyle dużo, że potem na scenie nie trzeba główkować. Myślę, że Slash zawsze tak robił. Jestem wielkim zwolennikiem takiego nastawienia – na scenie chcę po prostu grać, cieszyć się chwilą, a nie martwić się tym, co wydarzy się za moment.
Czy masz klasyczne wykształcenie muzyczne? Tak. Dorastałem, grając na skrzypcach i wiolonczeli. Grałem na nich aż do ukończenia szkoły. Te umiejętności przydają mi się do tej pory.
Opowiedz nam coś więcej na temat swojej kariery. Jak zaczynałeś?Mój pierwszy zespół otwierał koncerty The Psychedelic Furs podczas ich trasy. Kapela nazywała się Pale Divine. Potem nagrałem parę albumów z zespołem o nazwie Love Spit Love. Mieszkałem wówczas w Nowym Jorku i grałem z całą masą ludzi.
W końcu zadzwonił do mnie ktoś z Guns N’ Roses. Byłem wówczas w Europie z Enrique Iglesiasem. Zagraliśmy trzy koncerty w Royal Albert Hall. W czasie dwudniowej przerwy poleciałem do Los Angeles, gdzie odbyło się przesłuchanie.
A więc naprawdę grałeś z Enrique Inglesiasem. To było dawniej, w czasach jego świetności.
Grywałeś też z The Dead Daisies? Owszem, grywałem z The Dead Daisies, przez pewien czas grywałem z Thin Lizzy… Byłem już wtedy w Guns N’ Roses i robiłem to w wolnym czasie. Granie z Thin Lizzy to stanowczo jeden z najjaśniejszych punktów w mojej karierze, a to dlatego, że wychowałem się na ich muzyce.
Płyta „Live and Dangerous” [z 1978 roku] uświadomiła mi, jak powinna brzmieć doskonała gitara rockowa. Pamiętam, że powiedziałem o tym Scottowi [Gorhamowi], a on odparł: „Przykro mi, że muszę zgasić twój entuzjazm, mały, ale w tamtym czasie używaliśmy tylko takich wzmacniaczy, na jakie mogliśmy sobie pozwolić. Żadnych nowych Marshalli, sam starszy sprzęt”.
Źródło