Jako gość programu „No Guitar Is Safe” Ron Thal powrócił pamięcią do czasów swojej bytności w Guns N’ Roses.
Pobyt w zespole podsumował słowami:
„Mam mnóstwo wspaniałych wspomnień.
[Dzięki Guns N’ Roses] po raz pierwszy wziąłem udział w tak wielkiej trasie koncertowej. Z tego, co pamiętam, podróżująca z nami załoga liczyła nawet 110 osób!
Wtedy też miałem okazję grać w miejscach, w których nigdy wcześniej nie grałem, na scenach, na których przedtem nie zdarzało mi się bywać”.
„To była niesamowita sprawa. Przeżyłem i dobre rzeczy, i złe, i wszystko, co jest pośrodku. Koncertowaliśmy, pracowaliśmy nad
Chinese Democracy, powstało DVD… itd.”.
Który moment zapisał się w pamięci Rona jako szczególnie trudny?
„Od razu przychodzi mi do głowy nasz pierwszy koncert z trasy z 2011 roku. Wtedy też wyszedłem na scenę po raz pierwszy od czasu wypadku samochodowego”, wyjaśnił Ron.
„Byłem naszpikowany chemią. Lekarze wstrzyknęli mi sterydy do kręgosłupa, zażywałem je też doustnie. Łykałem wszystko, żeby jakoś przetrwać tamten dzień pomimo nieopisanego bólu.
Przez trzy godziny musiałem dźwigać ciężką, dwugryfową gitarę. Mój technik musiał mi ją założyć, a potem zdjąć, ponieważ ja sam uszkodziłem sobie w wypadku nerwy i nie byłem w stanie podnieść ramienia.
Nie wiem, k***a, jak będąc w takim stanie, dałem radę przez to przejść, ale udało się”.
„To był dziwny czas”, ciągnął Bumblefoot. „Absolutnie nie powinienem był jechać w tamtą trasę. Tyle że, wiesz… wpojono mi przeświadczenie, że gdybym tego nie zrobił, świat by się zawalił, a przecież musiałem pospieszyć mu na ratunek… No więc pospieszyłem”.
„Pewna osoba w pierwszym rzędzie miała hełm z ‘Gwiezdnych wojen’. Wyglądała w nim rewelacyjnie, więc wziąłem hełm i założyłem go. Pamiętam, że zaraz potem poczułem, jak przywiera mi do skóry.
K***a, powiedziałem sobie, bo w tej samej chwili wizjer zaparował i nagle byłem zupełnie ślepy.
Hełm przylgnął mi do twarzy i nie byłem w stanie ściągnąć go jedną ręką, a na domiar złego wielkimi krokami zbliżała się solówka do
Welcome To The Jungle. Wiedziałem, że muszę coś widzieć, żeby ją zagrać.
Przestałem grać, a w głowie zaświtała mi myśl:
Boże, przecież ja nie dam rady. Musiałem przerwać, podnieść hełm, a kiedy po wznowieniu gry skinąłem głową, znowu się osunął, znowu zaparował i… k***a… znowu nic nie widziałem.
Jakby tego było mało, dokuczał mi nieopisany ból i byłem naszpikowany chemią.
Ludzie po dziś dzień wysyłają mi zdjęcia i nagrania z tamtego koncertu.
Nazajutrz dostałem dosłownie setki wiadomości od rozwścieczonych fanów, którzy rozpisywali się o tym, jak to zniszczyłem koncert, piosenkę i w ogóle wszystko – a to dlatego, że opuściłem kilka dźwięków w solówce, którą na każdym innym koncercie grałem cholernie dobrze”.
Źródło