Jeff Gaudiosi z MisplacedStraws.com rozmawiał ostatnio z Gilbym.
Rozmowa dotyczyła między innymi tego, co Clarke zrobiłby inaczej, gdyby mógł cofnąć się w czasie, wrócić do początku lat dziewięćdziesiątych i znowu grać w Guns N’ Roses.
„Co ciekawe, ludzie zawsze zakładają, że nie miałem [w Guns N’ Roses] nic do powiedzenia”, stwierdził Gilby. „Tymczasem… owszem, miałem. Slash bez przerwy zadawał mi pytania. Axl bez przerwy zadawał mi pytania.
Zrozum, [Gunsi] żyli wówczas w czymś na kształt bańki. Szybko osiągnęli sukces i tak dalej… Ja zaś byłem człowiekiem z zewnątrz, gościem z brudnych ulic Hollywood. Dlatego zasypywali mnie pytaniami.
Pomagałem im też dobierać supporty. Na przykład Helmet. Nigdy wcześniej nie słyszeli o tej kapeli, to ja powiedziałem im, że to świetny zespół, i zaproponowałem, żeby ich zaangażować.
Niemniej jednak, ostatnie słowo nigdy nie należało do mnie. [Gunsi] robili, co chcieli”.
„Co zrobiłbym inaczej?”, ciągnął Gilby. „Trudny wybór. Mimo że ostatecznie doszło do rozłamu, to naprawdę byliśmy zespołem. Nie było tak, że każdy z nas miał osobną garderobę. Garderoba była wspólna, tylko Axl miał oddzielną. Nie wiem, czy było coś takiego, co ja osobiście mógłbym zrobić, żeby Guns N’ Roses byli jednym zwartym tworem, a nie po prostu Axlem i resztą. Szczerze? Nie wiem, czy miałem na tym polu jakiekolwiek wpływy. A szkoda.
Strasznie się cieszyłem, że mogę z nimi grać. Miałem wówczas trzydzieści lat i mówiłem sobie: 'Będę sobą, nie Izzym. Będę sobą i albo im się spodobam, albo nie'. Nie szedłem na kompromisy. Ale z perspektywy czasu żałuję, że nie mogłem zrobić nic, żebyśmy stali się bardziej spójni jako zespół. Chociaż… oni nadal nie są spójni
[śmiech]”.
Źródło