Dave Kushner grywał w kilku zespołach, zanim dołączył do Slasha, Duffa McKagana, Matta Soruma i Scotta Weilanda w Velvet Revolver. Jednak żadne z wcześniejszych doświadczeń nie przygotowało go na to, co tam zastanie…
Dzisiaj, gdy Velvet Revolver nie istnieje od piętnastu lat, Kushner mówi: „Grając w jednym zespole ze Scottem i widząc, jakie to wszystko jest nieprzewidywalne, zacząłem myśleć:
To się może lada chwila skończyć. Muszę jak najlepiej wykorzystać ten czas. Duff, który uczył się ekonomii, powiedział:
Człowieku, musisz kupić sobie dom… i wtajemniczył mnie w tego rodzaju sprawy”.
„Nigdy nie wiedzieliśmy, jaki numer wytnie nam Scott”, ciągnie Kushner. „Czasami dzwoniłem do Roberta DeLeo i pytałem:
Co robiłeś, kiedy ze Scottem działo się to czy tamto? Dzisiaj cieszę się, że miałem dość pokory, żeby o wiele rzeczy pytać, rozmawiać…”.
Po przygodzie z Velvet Revolver zająłeś się tworzeniem ścieżek dźwiękowych. Jak to się stało?W 2008 Velvet Revolver utknęli w martwym punkcie, szukając wokalisty, który mógłby zająć miejsce Scotta. To trwało blisko rok. Pewnego dnia mój kumpel, Bob Thiele Jr., powiedział: „Właśnie zacząłem pracę nad czymś, co nazywa się Sons of Anarchy. Rzecz nie ujrzała jeszcze światła dziennego. To trochę jak połączenie
Rodziny Soprano z
Hells Angels”. I dodał: „Jeżeli masz jakiś pomysł na muzykę, wpadnij do mnie. Moglibyśmy spróbować razem coś stworzyć”. Przemyślałem to i powiedziałem mu: „Dobra, czemu nie”. Spotkaliśmy się u Boba i razem stworzyliśmy przewodni riff do
This Life.
Wydawało się, że między tobą a Slashem jest szczególny rodzaj chemii. Czy kryje się za tym jakiś sekret?Zawsze uwielbiałem jego solówki i wprost nie mogłem uwierzyć, że jestem z nim w jednym zespole. Bacznie przyglądałem się temu, co robi, pozwalałem mu wykazywać się w tym, co tak dobrze mu wychodziło, a potem pracowałem nad tym.
Projekt Velvet Revolver miał jednak to do siebie, że poza mną i Slashem byli w niego zaangażowani inni ludzie. Na przykład Duff, który grał tak cholernie głośno, że czasem ledwo mogłem dosłyszeć Slasha
[śmiech]. Grałem to, co według mnie było dobre i pasowało do piosenki.
Są tacy, którzy uważają, że gitara rytmiczna powinna dublować basową, co czasem się sprawdza, a czasem nie. Ty, zdaje się, nie jesteś wyznawcą tej filozofii…Fakt. Prawdę mówiąc, starałem się nie dublować gitary Duffa. Ale nawet jeśli robiłem coś wyjątkowego, to nie chciałem posunąć się w tej wyjątkowości tak daleko, żeby to zaczęło brzmieć kuriozalnie. Nie chciałem także stwarzać wrażenia, że z którymkolwiek z chłopaków rywalizuję. Wiele zależało od sytuacji.
Patrząc na Velvet Revolver, można było odnieść wrażenie, że kłopoty napędzają zespół równie skutecznie co chemia. Czy zgadzasz się z tą opinią? Myślę, że tak. Zdecydowanie. Jak powiedziałeś, był [w Velvet Revolver] element, nazwijmy to, „dangerous band”, niebezpieczeństwa. [Kiedy o tym słyszę,] zwykle przewracam oczami, ale do Velvet Revolver to określenie pasuje.
Zawsze towarzyszyła nam niepewność: „Czy ten gość się w ogóle pokaże?” albo „Nie mam pojęcia, co się za chwilę stanie”. To uwidoczniło się w takich piosenkach jak chociażby „Slither”.
To znaczy? Przy nagrywaniu „Slither” Matt [Sorum] był naprawdę sfrustrowany. Ja, Slash i inni byliśmy z nim w pokoju. Graliśmy, gdy on nagle rzucił: „Za szybko!”. Potem nas przegonił i sam nagrał swoje partie. Pamiętam, że chłopcy się wściekli, a Duff nawet cisnął butelką piwa.
To napięcie było na porządku dziennym. Piosenka jednak stała się singlem i odniosła sukces. Kto wie, może gdyby wszystko szło bardziej gładko, byłoby gorzej.
Jak to wszystko wpłynęło na ciebie jako na gitarzystę?
Granie ze Slashem było pouczające samo w sobie. Ale znam Slasha jeszcze z czasów szkoły średniej, obracaliśmy się w tym samym środowisku. Zawsze czułem się z nim dobrze, choć nie mogę zaprzeczyć, że patrzyłem na niego z podziwem.
Wspaniałe jest to, że Slash jest po prostu fajnym gościem. To uwidoczniło się jeszcze bardziej, kiedy poszukiwaliśmy wokalisty. Ludzie mówili: „Po prostu kogoś zatrudnij”, a Slash odpowiadał: „Nie, to musi być właściwa osoba”. Czekaliśmy więc i to się opłaciło.
Nauczyłem się lepiej sobie radzić jako członek zespołu. To ważne, bo czasem, grając w jakiejś kapeli, jest się kimś na kształt wspólnika w bardzo dochodowej spółce. Sporo trzeba się nauczyć.
Źródło