Gilby Clarke był gościem programu „Rock Talk With Mitch Lafon”.
W programie pojawił się również Alan Niven.
Były gitarzysta i były menedżer Guns N’ Roses ucięli sobie przyjacielską pogawędkę, podczas której ten pierwszy mówił między innymi o tym, jak się czuł, zajmując w zespole miejsce Izzy’ego Stradlina. Gilby: Minęło kilka lat, odkąd spotkaliśmy się po raz ostatni.
Alan: Faktycznie. Po raz ostatni widzieliśmy się gdzieś w telewizji. Zjawiłeś się, żeby opowiedzieć, co porabiasz, pogadaliśmy i pamiętam, że powiedziałem potem, iż Gunsom dopisało szczęście, kiedy szukając następcy Izzy’ego, natrafili na tak równego gościa jak ty.
Gilby: Cholernie miło to słyszeć, bo wiem, jak bliskie relacje łączyły cię z Izzym. Zawsze też wiedziałem, rzecz jasna, jakie znaczenie miał on dla zespołu.
Jeżeli chodzi o mnie, to myślę, że zastąpienie Izzy’ego to niewykonalne zadanie. Nikt nie może go zastąpić.
Kiedy skład zaczyna się zmieniać, zespół może albo wskoczyć na wyższy poziom, albo spaść na niższy. Zmiana jest nieunikniona, trzeba tylko mieć nadzieję, że pójdzie w dobrym kierunku.
W każdym razie dostałem angaż do Guns N’ Roses i bardzo się cieszę, że mogłem z nimi grać.
Alan: Uważam, że Izzy był duszą tego zespołu. Jego podejście i postawa były bez zarzutu. Zastanawiałem się, czy Gunsi znajdą godnego następcę, ale szczęście im dopisało, skoro pojawiłeś się ty.
Gilby: Slash zaangażował mnie, zdaje się, w poniedziałek, a już tydzień później mieliśmy grać koncert w Bostonie. Miałem więc ledwie tydzień na opanowanie pięćdziesięciu piosenek! A mówimy o roku 1991, kiedy dostęp na przykład do filmików był inny niż teraz. Spędzałem całe dnie przy magnetofonie. Chciałem tylko opanować te utwory, żeby na scenie nie wypaść jak dupek. Wiedziałem, że ja i Izzy jesteśmy dość podobni – obaj wywodzimy się ze szkoły Keitha Richardsa i Johnny’ego Thundera… Tego rodzaju myśli chodziły mi wówczas po głowie.
Źródło