Raz na jakiś czas ukazuje się album, który przypomina o co chodzi w prawdziwym rock’n’rollu. Dla mnie, tym albumem jest „Back From The Dead“. Dam sobie również uciąć rękę, że album niedawno wprowadzonego do RARHOF Stevena Adlera to najlepsza rockowa płyta 2012, albo i nawet przyszłego roku. Tak, jest TAK dobra.
Przeszłość Adlera może być pełna osobistych demonów związanych z czasem w GNR i różnych wcieleniach Adler’s Appetite, ale nowy rozdział jego muzycznego życia zostawia to wszystko za sobą. Wśród Jacoba Buntona, Lonny’ego Paula i Johnny’ego Martina, Steven Adler nigdy nie brzmiał lepiej.
Producent Jeff Pilson (T&N/Foreigner/Dokken), również zasługuje na uznanie za stworzenie jednej z lepszych płyt rockowych ostatnich lat. Takiej, której fani prawdziwego rocka (jak ja) pożądali od długiego, długiego czasu. Od akustycznego wstępu na utworze tytułowym, do przekazu w „Dead Wrong“, na „Back From The Dead“ nie ma słabego kawałka. Nawet John 5, gitarzysta Roba Zombie, gra miażdżące solo na „Good To Be Bad“. Już bardziej rockowo nie można.
Dla mnie, najmocniejszym utworem jest „Just Don’t Ask“. Wspaniałe klasyczne intro grane przez Buntona i gościnne solo Slasha - ten utwór z łatwością stanie się hitem w rockowych radiostacjach.
Miałem przyjemność rozmawiania ze Stevenem i poznania jego opinii na temat RARHOF i nowego zespołu. Dla Adlera - najlepsze wciąż musi przyjść.Jak ten projekt w ogóle doszedł do skutku?Razem z Addler’s Appetite grałem utwory GNR i po prostu poczułem, że to czas znowu być ważnym. Wszyscy moi przyjaciele grają, koncertują i ja chce być tego częścią. Przeszedłem przez tak wiele procesów związanych z dragami, że chciałem w tym projekcie zacząć wszystko od nowa.
Bardzo pracowałem nad sobą - nad sercem i umysłem. Dojście do siebie dużo mi zajęło. Bardzo pomógł mi mój gitarzysta Lonny Paul. Przywrócił mnie do formy - codziennie rano zabierał mnie do swojej domowej siłowni, naprawdę dawał mi w kość. Lonny zajął się równiez wszelkiego rodzaju przygotowaniami. Ciesze się, że dobrą decyzją było wprowadzenie tych ludzi do mojego życia, czuje się błogosławiony.
Jak czułeś się pisząc i nagrywając album?To było bardzo ekscytujące. Żaden zespół nie przybił sobie chyba tak wielu „piątek“ jak my, nawet GNR w czasach Appetite. To była magia!
Twoja gra nigdy nie brzmiała lepiej:Zanim zacząłem pracować nad tym projektem przez rok brałem lekcje gry. Chcę być najlepszy w tym co robię. Dla mnie to nie tylko praca, to moja kariera, moje życie. To właśnie kim jestem. Nic na to nie poradzę, lubie siebie. Patrze na siebie w lustrze i widzę kilka blizn, ale lubię siebie.
Ten album to jeden z najmocniejszych albumów rockowych w ostatnich latach. Od początku to końca, każdy utwór zapada w pamięć:Kiedy dorastałem, puszczało się płyty KISS lub Aerosmith i słuchało od początku do końca. Dużo czasu minęło zanim jakiś zespół wydał taką właśnie płytę.
Na wydawnictwie słychać dużo wpływów np. Dokken, GnR, Journey, Aerosmith, Def Leppard:To dokładnie to czego chcieliśmy, każdy utwór ma wpływy z zespołów które uwielbiamy.
Jak to było pracować znowu ze Slashem?Po prostu cudownie. Sama świadomość, że wystarczająco we mnie wierzył po wszystkich rzeczach jakie się wydarzyły. Musze udowadniać co potrafię każdego dnia i doszedłem do tego, że Slash chciał być częścią mojego projektu. To wspaniałe, bo mamy tyle wspólnego. Naprawdę zależy mi na tym co on o mnie myśli.
Planujecie trasę koncertową?Absolutnie, chodzi głównie o koncerty. Niektórzy lepiej czują się nagrywając, inni - grając na żywo i poznając ludzi. Jesteśmy tymi facetami - urodzonymi by grać na żywo.
Pamiętasz jakąś zabawną historię związaną z czasami AFD?Koncertowaliśmy z The Cult i graliśmy ostatni koncert w Nowym Orleanie. Zwykle, główny zespół robi jakiś żart zespołowi supportującemu (zakładając że ich lubią). W naszym przypadku, ich ekipa wyszła na scenę i rozebrała mój zestaw kawałek po kawałku, zostawiając mnie tylko z werblem.
Więc po tym wszyscy owinęliśmy się ręcznikami w pasie, na głowach, a ja wypełniłem wielki kubeł majonezem, musztardą, surowymi jajkami i przyprawami. Wyszedłem na scenę i rozbiłem ten kubeł na głowie Iana Astbury’ego. Zaczął mnie gonić po scenie i zerwał mi ręcznik, a pod spodem byłem nagi. Powiem Ci, że po świeceniu tyłkiem przed 10tys ludzi, ciężko mnie teraz zawstydzić (śmiech).
Jak czułeś się będąc wprowadzany do RARHOF?To było największe doświadcznie w moim życiu i najlepszy sposób na zakończenie pewnego rozdziału. Byłoby fajnie gdyby pojawił się cały zespół, ale wtedy właśnie zdałem sobię sprawę, że to nigdy nie nastąpi. Pewna część mnie zawsze w to wierzyła, ale to się jednak nigdy nie wydarzy. Ale powiem Ci, że doznałem poczucia ulgi - wkurzające było już to ciągłe zastanawianie się i zamartwianie. Po prostu ciesze się, że pracowałem z tymi ludźmi i jestem częścią dziedzictwa GNR.
Więc „Back From The Dead“ to świeży start?Dla każdego muzyka celem jest granie czegoś co ludzie pokochają i ja osiągnałem swój cel. Zostałem wprowadzony do RARHOF i zostawiłem ten rozdział i tych ludzi za sobą. Mimo wzlotów i upadków, jestem wdzięczny za ten rozdział. Jestem wdzięczny, że go przetrwałem i mam szansę na następny. Chcę zacząć od nowa i znowu liczyć się w grze.
źródło:
http://gojimmygo.net/2012/11/25/back-from-the-dead-steven-adler-delivers-a-true-rock-masterpiece/