Stałam przy barierkach, centralnie, chociaż bardziej przy lewej, na płycie masakra jakiej jeszcze nie przeżyłam, trzymałam się resztkami sił, ale ta determinacja aby jednak dotrwać to właśnie coś nieodłącznego przy takich koncertach, poza tym człowiek bardziej docenia takie przeżycie, jak jest hardcorowo
złapałam dwie kostki, spodnie mi spadły przez ścisk do kolan, stanik na brzuch, przez godzinę nie dałam rady podciągnąć, to dobry obraz ścisku jaki panował z przodu. Sam koncert niesamowity, na początku jeśli chodzi o Slasha dało się wyczuć pewien dystans, ale z czasem się zaczął rozkręcać, ma SCOM łzy w oczach, i dwa bisy na końcu - jedne z najlepszych chwil w moim życiu. Złapałam dwie kostki :DD Myles wydawał mi się tak symaptyczny, rzucił nam przeciez swoją wodę, doskonały kontakt z publicznością, szkoda że ludzie ani razu nie skandowali jego imienia, strasznie go po tym koncercie polubiłam, może nie ma takiej charyzmy jak Axl, ale przy takiej gwiezdzie jak Slash, jest idealnym dopełnieniem. Mam podobne rozterki jak koleżanka u góry, koncert Gunsów, widok Axl'a na żywo, serce mi prawie stanęło myślałam ze strace przytomność, coś mistycznego, jeszcze po 2,5 h oczekiwania, traktowałam to bardziej emocjonalnie, za to niestety zachowując obiektywność koncert Slasha był o niebo lepszym przeżyciem muzycznym, na Welcome wyobraziłam sobie że jestem w LA na początku lat 90, i naprawdę patrząc na Slasha uwierzyłam w to, coś niesamowitego, atmosfera idealnie taka jaką sobie wyobrażałam oglądając stare nagrania na YT. Pogo podczac Paradise kropka nad i, nie mogłam uwierzyć że to już koniec. Pozdrawiam wszystkich którzy mieli podobne odczucia to miłe mieć świadomość że jest więcej takich świrów