Ron Thal rozmawiał niedawno z Kylie Olsson.
Były gitarzysta Guns N’ Roses, który w ostatnich tygodniach podkreślał już wyjątkowość „Chinese Democracy”, ponownie sięgnął pamięcią do czasów, kiedy powstawała ta legendarna płyta.
Jak wyglądała praca nad nią? „Prace zaczęły się, jeśli dobrze pamiętam, już w latach dziewięćdziesiątych. Kiedy ja dołączyłem do zespołu – i wyruszyłem z nim w trasę – istniało wiele demówek.
Fundamenty były położone i sporo już na nich zbudowano.
Między koncertami zacząłem rozwijać własne pomysły i nagrywać fragmenty piosenek.
Potem, między rokiem 2006 a 2007, ja i nasz producent, Caram [Costanzo], zamknęliśmy się w studiu… to było w Los Angeles albo Nowym Jorku… i przez czternaście godzin dziennie próbowaliśmy najróżniejszych rozwiązań, żeby zobaczyć, które się sprawdzą.
Braliśmy na warsztat różne rzeczy – i bardziej bluesowe, i bardziej techniczne… wszelkie możliwe podejścia. Potem zespół miał podjąć decyzję, co z tego, czego próbowaliśmy, najbardziej mu odpowiada i co ostatecznie trafi na album”.
Sam proces tworzenia wymagał wielkiej skrupulatności. „Jak mówiłem, eksperymentowaliśmy przez czternaście godzin dziennie, żeby się przekonać, co najlepiej się sprawdzi w danej piosence.
Potem złożyliśmy wszystko w jedną całość i tym sposobem powstało arcydzieło – płyta, której pod względem muzycznej ‘podróży’ [rozumianej jako proces twórczy] nie dorówna żadna inna.
Podczas jej powstawania zmieniali się członkowie zespołu, technologia… naprawdę wiele rzeczy.
Każda piosenka ma długą historię, wiele do zaoferowania słuchającym, wiele smaczków…
A Gunsom udało się to wszystko wyważyć. Bębny, gitara basowa, fortepian, syntetyzatory, wokal prowadzący, pozostałe wokale, wiele gitar… każdy z tych elementów jest doskonale wyważony, współgra z innymi, jednocześnie ich nie tłumiąc”.
Źródło