Nie ma właściwie takiego wywiadu, w którym Gilby Clarke nie byłby pytany o swoją przygodę z Guns N’ Roses.
Tak było również niedawno, kiedy z gitarzystą rozmawiał Sheldon Ang.
Jak Gilby się czuł, dołączając do Guns N’ Roses, kiedy zespół był u szczytu sławy?
„Nie czułem się dobrze w takim sensie, że miałem poczucie, iż osiągnąłem coś wielkiego. Co to, to nie”, przyznał Clarke. „Natomiast dobre było to, że mogłem robić to, co kocham, to znaczy grać na gitarze. Kocham wykonywać wspaniałą muzykę, bez względu na to, czy ja sam jestem jej twórcą, czy też ktoś inny. Dobrze było robić to, co kocham, i widzieć, że ludzie to doceniają”.
„Nie jestem idiotą”, ciągnął Gilby. „Wiem, że kim jest Slash. Wiem, kim jest Axl. To oni są Guns N’ Roses. Ale ja także wykonałem swoją robotę. I to nie była byle jaka robota. Nie byłem tam przecież w charakterze ochroniarza! No i były podczas trasy takie momenty jak ten, kiedy zagrałem
Wild Horses. Piękna chwila.
Miałem wówczas trzydzieści lat, nie byłem żółtodziobem. Wiedziałem, jak to jest, kiedy się gra w jakimś gównianym klubie dla trzech osób na krzyż. Dlatego potrafiłem docenić tamten koncert jako coś wyjątkowego i jedynego w swoim rodzaju”.
Zapytany wprost, czy przyjaźni się z Axlem, Gilby odparł:
„Zawsze będę przyjacielem Axla, bez dwóch zdań. Nie gadałem z nim od dawna, ale nadal zdarza mu się wysyłać do mnie wiadomości”.
Źródło