Witam, to mój pierwszy post tutaj. Możliwe, że ostatni, oby nie:).
Koncert GNR był moim pierwszym prawdziwym koncertem. Mam 30+. Wstyd, owszem, ale tak jest. GNR słucham od dawna, choć nie od tak dawna jak wielu z WAS, powiedzmy od 2000 r. (tak, hańba mi, ale tak się jakoś złożyło, że od początku monitorowałem karierę np. Toola, a gnr wydawali mi się trochę lightowi). Nvm.
Co do koncertu – po pierwsze, osobiście nie narzekam na nowy skład. Tak to już jest i musimy się z tym pogodzić. Dla mnie to jest nowe GNR i życzę im wszystkiego najlepszego. Alternatywą jest historia podobna do Metallici – niemal niezmienny skład i multum albumów. Znacie to. Z GNR jest inaczej. Są „nowi” i niech stworzą drugie Use Your Illusion, Amen. Niech Axl nie będzie drugim M. Jacksonem. Nawet CD jest tworzone w innym składzie.
Po drugie, czekałem na solówkę z „November Rain”. O ile pamiętam to Bumblefoot ją zagrał. Jak na moje ucho – nie pohańbił talentu Slasha. BTW, w tym momencie oczy moje wypełniły łzy. Tyle lat i sytuacji, kiedy czekałem na ten solowy moment dobiegający ze słuchawek i nagle słyszę i widzę (świetne efekty wizualne) go LIVE. Powalające.
Po trzecie – spóźnienie. Nie wnikam w jego przyczyny. Byłem na to przygotowany i powiem więcej – miałem ogromną radochę widząc fanów złorzeczących i opuszczających trybuny po 1,5 godz. OMFG, to są GNR a nie Brian Adams czy Sting...Im dłużej czekałem tym było przyjemniej, ale to pewnie tylko dlatego, żem był na trybunie.
Po czwarte – trybuna – byłem z żona w sektorze X. Sztywno. Pierwsze kilka utworów ogłuszało. Ale później było ok. Miałem ochotę szaleć ale niestety, na trybunie byłoby to ewenementem. Z czasem atmosfera się rozluźniała, lecz i tak było sztywno.
Ogólnie – koncert super. Nowe GNR rewelacja. Czekam na powtórkę i w 100% spędzę ją pod sceną.