Moje lata dorastania w kochającej atmosferze, wypełnionej nadziejami i marzeniami były w strzępach już w dniu kiedy się urodziłem. Wszystko co pamiętam to bycie przerażonym jako dzieciak, nie tylko odnośnie swojego bezpieczeństwa, ale również mojej matki. Każda chwila, każdego dnia była zależna od humoru mojego ojca. Większość czasu spędzałem ukrywając się w szafie, popadając w konwulsję, jak gdyby tańcząc do destrukcyjnych odgłosów przemocy dochodzących z drugiego pokoju.
Zamiast przytulenia i buziaka, moja poranna rutyna składała się z pięści ojca przechodzącej przez drzwi, zupełnie jak Jack Nicholson w „Lśnieniu“. Najdziwniejsze jest to że spędziłem lata swojej młodości próbując zaskarbić sobie jego szacunek. Posunąłem się nawet do umieszczenia go na piedestale, czyniąc go kimś w rodzaju bohatera w swoim nieukształtowanym jeszcze umyśle, tylko po to żeby dalej bił mnie raz za razem. Nie umiem nawet opowiedzieć o tych niezliczonych dniach kiedy wracałem do domu ze szkoły, przestraszony na śmierć tuż przed wejściem do domu. Strach był tak wszechogarniający że dosłownie sikałem w spodnie.
Prawdziwą bohaterką była moja matka, nie potrafię opisać jak niesamowitym jest człowiekiem, patrząc teraz wstecz i uzmysławiając sobie że ryzykowała swoje bezpieczeństwo dla mnie. Była prawdziwym bohaterem, nieustraszenie stawiając się na linii ognia, „brała ogień na siebie“ - ujmijmy to w ten sposób. Ojciec używał mnie jako argumentu przetargowego przeciwko niej, wiedząc że jestem całym jej światem. Dla niego, byłem jego największym błędem. Ojciec ciągnący mnie za jedno ramię, próbując wyrzucić mnie z domu, matka ciągnąca za drugie, próbująca go powstrzymać - perspektywa daleka od przejażdżki po Disneylandzie. Czułem się mentalnie i fizycznie wykorzystywany. Zmagałem się z problemami opuszczenia. Całe życie nie uroniłem nawet jednej łzy, co było rezultatem upadku ze schodów w jeden ze świątecznych poranków. Kiedy miałem 3 lata, spadłem ze schodów do pokoju w którym mój ojciec siedział przed kominkiem i zacząłem płakać.
Skarpety zwisały nad kominkiem, a światła lekko przebijały przez zieleń. Mój ojciec wstał z kanapy i twardo oświadczył, że mężczyźni nie plączą. Powiedział: „Chcesz być beksą? Dam Ci powód do płaczu“, kiedy mnie był. Potem musiałem iść do szkoły i starać się ukryć pręgi na swoim ciele. Po tym wszystkim, nadal czekałem na jego powrót do domu, przy oknie jak zbity szczeniak. Do momentu kiedy nigdy więcej nie wrócił do domu. Zostałem głową rodziny, nadal zbyt młody na te rolę. Dorastałem pośrodku niczego, w małym miasteczku Fairbury, bez telewizora w domu, więc jestem żyjącym dowodem na to, że każdy może pokonać trudności w życiu i nadal mierzyć wysoko. Udało mi się jakoś przekształcić ten gniew w motywację. Motywację do wszystkiego co miałem zrobić byle nie stać się takim jak mój ojciec. Czy nienawidzę go za to co nam zrobił? Nie, wybaczyłem mu, ale zawsze będę przeżywał jego błędy i nie ustane w staraniach by być lepszą osobą.
źródło:
http://www.bullyville.com/?page=story&id=4411&sid=4575