UPDATE:
ok, więc czas na kilka luźnych przemyśleń odnośnie Linków na mojej ziemi. Na koncert długo się czaiłem, jednak ostatecznie gdyby nie udało mi się wygrać biletów w jakimkolwiek konkursie - to zapewne bym sobie ten odpuścił. O, jak wiele bym stracił. Niestety fakt, że wygrałem bilet na płytę zmusił mnie do wybrania się na Stadion samemu. Pierwszy raz w życiu zostałem do czegoś takiego zmuszony. Znajomi którzy wybierali się na koncert byli albo w Goldenie, albo gdzieś na tatusiowych sektorach. Ale na szczęsicie byłem, przeżyłem i w sumie długo się nie naczekałem.
Oficjalny OPR czyli opie**ol należy się organizatorowi, Rochstar Events. Pajace wprowadzili durny system oklejania ludzi opaskami z przynależnością sektorową, co wprowadziło burdel, bo kartony z tymi paseczkami rozrywali dopiero jak przy punkcie pojawiło się kilkaset osób. Po pierwszym ostrym wkurwie, zdołałem jednak dotrzeć w pobliże barierek i czekałem sobie na efekt domina, czyli owczy i bezpodstawne poruszenie się ludzisk w kierunku sceny na długo przed jakimkolwiek ruchem muzyków na scenie...
Punktualnie o 20:00 na scenę wyszli Fall Out Boy. Fanem nie jestem, nie będę i w sumie to mam ich głęboko. Czasem zdarza się taka sytuacja, że zespół, który gdzieś tam sobie pogrywa nagle pojawia się w roli supportu przed koncertem na jakim się pojawiam i wtedy z poważną miną mówię "dobre". Przy Fall Out Boy tak nie było. Choć i tak starałem się trochę pobawić, poskakać i po machać łbem. Większość ludzi wokół mnie tego nawet nie robiła. Niestety nie odnalazłem w tej muzyce niczego, co by mnie przy nich na chwilę chociaż zatrzymało. Oczywiście największe poruszenie w publiczności wzbudziła ich wersja Jacksonowego "Beat It". Zalatywało przy tym ze sceny taką drażniącą "amerykańskością" z plaży LA. Jezu, jak ja tego nie lubię... dobra mniejsza z nimi...
Linkin Park odrobinę się spóźnili. Wyszli równo o 21:40. I zamiast ostrego pierdolnięcia, już na samym wstępie odrobinę się zdziwiłem. Klimatyczne wejście z elementami "The Catalyst" i człowiek już mógłby pomyśleć, że to trasa promująca płytkę z przed 4 lat. Już po chwili jednak chłopaki zagrali szybki numer ze swojej nowej płyty i tutaj od razu przyznam: nie znałem tego, a w myśl zasady "każdy lubi tylko te piosenki, które już wcześniej słyszał" bardziej słuchałem, gdy wszyscy wokół mnie skakali i mną rzucali. Na szczęście nowego na tym koncercie było bardzo mało. Niestety wszystkie tegoroczne kawałki są słabe. Przynajmniej te trzy które usłyszałem w czwartek. Zespół wpadł w szybki wehikuł czasu i już za chwilę grali kawałki ze swojego debiutu z przed, ba - 14 lat! I to była miazga! Świetnym pomysłem w przypadku Linkinów było skracanie części swoich największych hitów i łączenie ich w bloki muzyczne. Całość brzmiała niesamowicie! W wielu utworach pomijano drugie zwrotki, dodawano dodatkowe przejścia a samo "Crawling" zostało skrócone jedynie do wstępu z wyśpiewanym refrenem Chestera. Strzelam, że takie rozwiązanie może znaleźć również swoich wrogów. Dla mnie jednak cały koncert był dzięki temu przemyślanym, kompleksowo zrealizowanym show, w którym brakowało przypadkowości a ze sceny biła innowacyjność w podejściu własnej muzyki, wygrywanej przez tyle już lat przez tych gości. Świetne!
Nie ukrywam, że Linkin Park oczarował mnie tym koncertem. Nigdy nie uważałem ich za Bogów rocka, a sam koncert dodatkowo umocnił mnie w przekonaniu, że nie można ich wrzucać do jednego wora z rockowymi wymiataczami. Osią zespołu jest Mike i Joe, to się słyszy w muzyce przez nich wykonywanej. Kiedy wszyscy wokoło mnie zaczęli machać rękami jak podczas koncertu Peji, trochę doznałem szoku
Mike trzyma zespół mocna za jaja i przy nim Chester to jedynie maskotka, która ma się wydzierać w refrenach i zdejmować koszulki na bis (co zrobił). Skoro już doszedłem do Chestera i jego klaty, którą dane mi było zobaczyć, to muszę pokusić się o pewne porównanie: Chester bez koszulki wygląda jak... Weiland bez koszulki. Taka sama chuda szkapa. Teraz już wiem, skąd ta zmiana w STP
Niektórzy mogliby się się przyczepić do długości koncertu.... po godzinie grania pierwsze "dobranoc" to rzecz rzadko spotykana w sytuacji, kiedy płaci się grubą kasę za bilet. Może to po prostu ja jestem jakoś tak dziwnie przyzwyczajony do tego, że zespoły, których słucham grają po 3 h koncerty...
Jednym zdaniem: bardzo się cieszę, że tam byłem i że mogłem zobaczyć LP na żywo. Koncert zdecydowanie w mojej TOP 10 all time life gigs