Było zaje-k***a-biście
Hala wypchana, organizatorzy mówili przed koncertem o jakiś 10-11 tysiącach rzekomo. Wejście od 18, ale support wyszedł dopiero o 20. Polski zespół Maqama. Dla mnie byli przeciętni i średnio pasowali do takiego koncertu jak Ozzy. Jedynie dwa ostatnie ich numery były dobre - Kartki na wietrze i cover Whole Lotta Love
Pograli pół godziny, później w miarę szybka robota technicznych i mógł już wyjść Ozzy
No mówię wam, w trakcie wykonywania kawałków skacze, kiwa się, oblewa wodą, tupie, macha głową itd a jak schodzi ze sceny albo idzie po coś to normalnie taki zgarbiony dziadzia
Ale to taki fajny widok, taki trochę zabawny patrząc na to co ten człowiek przeżył i dziwiąc się, że on w ogóle jeszcze chodzi. Zagrał ok. półtorej godziny. 13 numerów i z tego jak mówiłem nic nie promowało nowej płyty co mnie zasmuciło trochę, chciałem zobaczyć jak się sprawdza np. taki stadionowy "Let Me Hear Your Scream". No ale cóż, bywa. Ale wykonanie pozostałych utworów wynagradza to w dużym stopniu. Świetnie Suicide Solution, Shot in The Dark, covery Sabbatów
Na bis było Mama I'm Commin' home i Paranoid. I co bardzo mi się podobało - super Jam jak Ozzy zszedł po kilku utworach ze sceny żeby odpocząć. Gus G i perkusista Tommy Clufetos wypierdalają w kosmos i to dosłownie. Naprawdę jest pierdolnięcie
Ogólnie jestem zadowolony i to bardzo, może trochę krótko ale bądźmy szczerzy i nie wymagajmy od tego 63 latka że da radę skakać i drzeć ryja (a to wciąż potrafi, lepiej niż mówić spokojnie
), że będzie latał po scenie 2 godziny albo i dłużej jak np. Axl
Krótko - było warto i niech żałują Ci, co nie byli
Ozzy is still alive