To ja się rozpiszę o całości
Pod stadionem byłam o 9:30 i pierwsze co rzucało się w oczy to... brak jakichkolwiek oznaczeń. Na bilecie była informacja, że Golden Circle wchodzi wejściami 1 i 2. Bywam czasami na meczach Lecha i tam oznaczenia są inne, więc liczyłam na to, że w takim razie wejścia na koncert będą ogarnięte. Nie były. Razem z dziewczyną, która prawie od razu się do mnie doczepiła, a potem jeszcze z jedną grupką osób byliśmy odsyłani od jednej bramy do drugiej aż do 11:40(!), bo nikt nie potrafił powiedzieć, którędy ludzie mają wchodzić!! Co więcej, nawet wtedy, nikt, łącznie ze służbą informacyjną nie był pewien, czy to na 100% dobre wejście aż do ok. 13! Po raz pierwszy zawiodłam się na organizacji koncertu przez Go Ahead, ale może to też dlatego, że zazwyczaj byłam na ich koncertach które były w klubach, a nie na stadionie. Zapowiadali burze i deszcze – było słońce, wiatr i czasem pokropiło, czyt. znowu spaliłam sobie skórę
Czekanie minęło całkiem miło, ludzie w kolejce byli spoko, byłam pierwsza w „boksie” czy jak się to nazywa, których było oczywiście kilka ;p Wpuszczać mieli o 17, a przed 16 zrobiło się zamieszanie i już trzeba było stać w gotowości. Najpierw facet z megafonem popieprzył znowu, że golden ma gdzie indziej wejście, żeby potem się poprawić, że jednak dobrze. Potem znowu nikt nie potrafił odpowiedzieć na pytanie – gdzie mamy biec, którędy wchodzić. Śmiech na sali po prostu. Wpuszczać zaczęli przed 17, puściłam się sprintem, po drodze darliśmy się do kolesia gdzie mamy biec na golden, a ten nam cały czas mówił, gdzie na płytę, bo myślał, że to to samo, w końcu okazało się, że wybraliśmy dobrą drogę, choć widziałam potem kątem oka, że wielu musiało się cofać. Bieg na zewnątrz to była połowa długości stadionu, a potem oczywiście pod scenę bieg przez całą murawę. Przyznaję, jak dobiegłam, to myślałam, że umrę, ale hell yeah, udało mi się zdobyć barierki, mimo, że były już w większości obstawione przez członków fanclubu, którzy wylosowali „first to the barrier” i wchodzili wcześniej. Wlo dobił troszkę później, ale udało nam się zamienić kilka zdań
Jak zauważył pompon - Golden w końcu był Goldenem. Co do koncertów:
- Ghost – pozytywne zaskoczenie. Brzmią lepiej na żywo i nawet brzmią całkiem fajnie. Wygląd i cała otoczka to strasznie tani chwyt, ale rozumiem, że muszą się jakoś wyróżniać, żeby się sprzedawać. Jak mi zaczęli na początku łaciną popierdalać w tych strojach i z tymi wszystkimi symbolami, to nie wiedziałam czy mam zacząć się modlić czy śmiać
Ale sam koncert klimatyczny, widać, że dbają o otoczkę, gesty wokalisty super. Wokal lepszy niż w wersji audio i bardzo przyjemnie się go słuchało, podobnie jak samych melodii.
- Slayer – Największe g*wno świata. Przekonałam się, że moje zdanie przed koncertem było w 100% słuszne. Bezsensowne napierdalanie bez jakiejkolwiek melodii, piosenki się zlewają, bo są na jedno kopyto, wokal dupy nie urywa, utwory nudne i nieciekawe muzycznie. Nie chodzi o to, że nie słucham za często takiej muzyki, bo tego co prezentuje Ghost też nie słucham, a jednak jestem w stanie docenić. Slayer jest po prostu do dupy. Byłam tak znudzona jak jeszcze nigdy w życiu, naprawdę zachciało mi się spać, aż w pewnym momencie zaczęłam... ziewać. A potem się zorientowałam, że koleś z ich ekipy cały czas stał na wprost mnie^^ Najnudniejszy i najgorszy koncert w życiu. I osobiście czuję się oburzona tym, że przed ich wyjściem na scenę ludzie zagłuszali „Thunderstruck” AC/DC okrzykami „Slayer!”
Iron Maiden – genialne. Nie potrafię nawet tego opisać
Wokal – świetny, czyściutki i zero zadyszki, a wszyscy wiemy jak Bruce popierdziela po scenie. Axl mógłby się od niego uczyć, że jednak przed trasą trochę siłki i dbania o formę może się przydać. Muzycznie – genialnie, świetne gitary, bas Steve’a – cudo. Scena i całe show – jeden z głównych powodów, dla których każdy choć raz w życiu powinien się przejść na ich koncert. Świetna scenografia, choć nie widziałam całości (w sensie tego co małe i tyłu) będąc tuż pod sceną, ale robi to ogromne wrażenie. Tło zmieniane przy każdej piosence, te wszystkie figurki Eddie’go w różnym wydaniu, które nagle się pojawiały do konkretnych piosenek, bestia, ogień, wszystko – cudo. Prawdziwe show. Miłe było jak Bruce wspomniał o słynnym weselu, na które wbili 30 lat temu w Poznaniu. Powiedział, że nadal są razem i że są dzisiaj (wczoraj ;p) na stadionie
Miły gest
Choć jak właśnie gdzieś przeczytałam, już nie są razem, każde z nich jest w innym związku i ma swoje rodziny, ale nadal się przyjaźnią i chodzą na koncerty, więc albo Bruce był niedoinformowany albo coś pochrzanił
Moment dla psychofanki - Adrian, Dave, Steve i Janick mnie zauważyli, wskazali na mnie, uśmiechnęli się i w ogóle^^ Kochani
Szkoda tylko, że kostki i frotki rzucane były jedynie na środek do pierwszych rzędów, czyli do fanclubu, a nic nie szło na boki, ale jak to mój brat stwierdził „za coś płacą”
Ścisk straszny, wiadomo
Żebra mnie nachrzaniają równo, siniaki mam na każdej kości, która w jakikolwiek sposób wystaje albo była narażona na kontakt z barierką, jeden łokieć poza siniakami mam zdarty od barierki, mięśnie ponaciągane, o niektórych to nawet nie wiedziałam, że istnieją dopóki ich nie poczułam, skóra spalona od słońca i poobcierana od kurtki kolesia, który stał obok mnie, ale cieszę się ogromnie, że byłam przy barierkach. Dzięki temu miałam powietrze, miałam się czego trzymać, miałam swoją wodę i byłam z przodu. Gdybym miała być w2-5 rzędzie to pewnie bym się wycofała, bo jednak lepiej się wycofać i cieszyć koncertem niż walczyć o życie i przetrwanie. A jaki ścisk był, to sobie wyobrażam, bo patrząc jak mokrzy byli ludzie schodzący z fali i przechodzący przede mną, byłam przekonana, że deszcz leje, bo włosy, ciuchy wszystko mokre, ale dopiero po chwili do mnie dotarło, że przecież na mnie też by padało
Na sam koniec coś mi się schrzaniło z telefonem, włączyło mi się jakieś automatyczne przekazywanie połączeń na pocztę i blokowanie połączeń, a że mam go od niedawna to odblokowałam to dopiero w domu. Ale ogólnie było super