NighTrain Station Guns N' Roses
Inne => Inna muzyka => Wątek zaczęty przez: mafioso w Grudnia 19, 2006, 02:30:05 pm
-
Przejrzałem wszystkie tematy i nie znalazłem tematu o Dire Straits.Ostatnio znalazłem jakis koncert z Bazylei z roku 1991.Takie kawałki jak "Private Investigations", "Money for Nothing", "Brothers In Arms" czy "Solid Rock", przeszły do historii rocka.Knopfler wydaje mi sie że gra troche podobnie do Slasha, podobne dźwięki (chociaż nie znam sie na grze na gitarze ), fajne solówki.
Początkującym słuchaczom polecam płytkę "Alchemy", zapis koncertu, gdzie zespół pokazuje cały swó kunszt, podobnie jak Gunsi byli zespołem wybitnie koncertowym. Z utworów podoba mi się jeszcze "Two Young Lovers" i "On Every Street"
Piszcie co sądzicie o Knopflerze i s-ce, może ktoś z was był na koncercie i może się podzielic wrażeniami. :)
-
Brothers in Arms jest swietne.
-
A ja bardzo lubię piosenkę Romeo and Juliet :)
-
Where do you think you are going - mój faworyt :lol: :)
-
Why worry - perełka,
dla fanów plecam też utwór Johna Fogerty - Nobody's Here Anymore , w którym gościnnie gra właśnie Mark Knopfler
-
zapomnieliscie o Sultans of Swing - jeden z moich ulubionych, z pierwszej plyty. Dire Straits tak byli zreszta nazywani Sultanowie Swingu.
Money for Nothing - przeciez to poczatek historii MTV, Walk of Life, Your Latest Trick, Private Investigations, So Far Away,
zreszta Knopfler chyba kazda piosenke napisal tego zespolu, nie dziwie sie ze w koncu zajal sie solowa kariera...
z jego solowej kariery (wydal 13 albumow od 83 r) znam tylko Sailing to Philadelphia, What it is, i Silvertown Blues z Sailing to Philadelphia (2000r)
-
Kapitalny zespól, niezwykle charakterystyczna gitara i głos Knopflera, ja bym jego sposobu gry ze Slashem jednak nie porównywał.
Mam z 6 płyt DS i Marka solo, prócz wymienionych utworow polecam też "Telegraph Road", blisko 15 minutowe dzieło z płyty "Love over gold". No i wspomniane "Sailing to Philadelphia", ale nie utwór a cały album , piękna kilmatyczna płyta.
-
" Romeo & Juliet " światny gitara w tym utworze... :) jeden z moich ulubionych :D
-
tu również mnie nie było . kolejny zespół, do którego miłość zaszczepił niezastąpiony w tej dziedzinie tata ;) jak dla mnie faworyci to przede wszystkim Money For Nothing [no i tam tez mój Sting jest, co dodaje uroku piosence] , Sultans Of Swing, Calling Elvis, o którym nie wspomnieliśmy wcale, Walk Of Life no i Romeo & Juliet .
-
no...Dire Straits tego się kiedyś słuchało jeszcze z magnetofonu szpulowego/może ktoś zna?/
mój ulubiony kawałek to ;Where Do You Think You're Going i do tego jaki piekny-poetycki tekst, można się w gitarze Marka K. zakochać/
muszę jeszcze wspomnieć o prawdziwej perełce http://www.youtube.com/watch?v=T4Ad_J_2l0w (http://www.youtube.com/watch?v=T4Ad_J_2l0w)
-
http://www.facebook.com/notes/mark-knopfler-dire-straits/first-reunion-in-20-years-the-straits/10150164191521571 (http://www.facebook.com/notes/mark-knopfler-dire-straits/first-reunion-in-20-years-the-straits/10150164191521571)
-
W sumie dobre i to ;)
-
W Polsce wystąpi w lutym Dire Straits Experience. Warto na to iść? Czy to jakiś coverband? Nie będzie Knopflera, ale mnie to on był kwintesencją DS.
-
widze ze podobny twor jak obecny "Queen"
-
Bez przesady. Queen to był zawsze Freddie + May. A w Dire Straits był zawsze Knopfler i długo, długo nic.
-
a dla mnie Queen to Mercury.
Lider/frontman/glos - tak samo jak Knopfler...
-
Dire Straits to zdecydowanie Knopfler - jednak szkoda że się nie reaktywowali, nawet na same koncerty w składzie z Alchemy (Terry Williams na bębnach czy Alan Clark na klawiszach wymiatali) to by już było coś.
-
Byłem na Dire Straits Experience. Skład dosyć mocno mieszany. To jakby (nie daj Boże) Gunsi kiedyś się rozpadli, a po czasie z ich repertuarem wyruszyli by: Wokalista X, Gilby, Bumblefoot, Melissa, Todd Kerns, Ferrer i Bobby Schneck. Mieli coś wspólnego na przestrzeni lat z zespołem i poszczególnymi członkami. Jedni bardziej, drudzy mniej, ale mają radochę ze wspólnej gry.
Moja relacja:
Zakupiłem bilety i przyznam, że trochę niepewnie czekałem. Dlaczego? Nigdy nie byłem wielkim fanem Dire Straits. Oczywiście znam ich największe przeboje i mniej więcej historię zespołu, ale nie tak, żeby wykupować miejsce pod sceną i śpiewać każde słowo razem z wokalistą. Wiedziałem jednak, że będzie to podróż nostalgiczna dla mojego taty i większości zebranych w Hali Stulecia. Otóż panuje niespisana zasada, że udający się na koncert są w podobnym wieku co zespół, stąd średnia wieku 45+.
Postanowiłem, że pójdziemy na trybuny boczne, bo o dziwo 3/4 Hali było już wyprzedane, czego się wcale nie spodziewałem. Tu po wejściu na obiekt moje pierwsze zaskoczenie - całkiem inaczej zapamiętałem rozmieszczenie sali po Deep Purple pięć lat wcześniej i się okazało, że nasza trybuna nie jest na balkonie, tylko to dobudówka na płycie. I to w rogu. Trochę się poschizowałem, jednak kiedy show się rozpoczęło jedyne co mi przeszkadzało to głośnik z boku sceny, który mi ograniczał widok.
W ogóle wszystkie miejsca, nawet na płycie były siedzące. Tym razem mnie to nie dziwiło, bo 3/4 repertuaru to były ballady. Panowie weszli na scenę niemal punktualnie. Od razu szło zauważyć, że prym na scenie prowadzi saksofonista Chris White, który koncertował z Knopflerem w czasach świetności. Drugi zaś był gitarzysta i wokalista w jednym Terence Reis. Manierę głosu miał bardzo podobną do Marka, wielu ludzi wokoło mnie zastanawiało się, czy to jest dawny lider zespołu czy nie. Ogólnie mogę stwierdzić, że zdolności wokalne Reisa oceniam na mocne osiem, gitarowe zaś na dziesięć. To co ten człowiek robił z gitarą było fenomenalne. Solówki przeciągał i rozbudowywał, co wychodziło fenomenalnie i łapałem się na tym, że wpadam w trans. Szczękę zbierałem z podłogi.
Nie będę opisywał wszystkich kawałków, bo połowy nawet nie znałem, ale słuchało się tego bardzo przyjemnie. Nic mi się nie dłużyło. Co do moich ulubionych utworów byłem uradowany. Na ukochane przeze mnie Walk of Life nie musiałem długo czekać, bo poleciało jako drugie. Zawsze na dźwięk klawiszy na początku utworu mimowolnie cieszy mi się mordka. W tym momencie wielu ludzi się podniosło i zaczęło tańczyć i dreptać. Kolejne Romeo and Juliet również wyszło znakomicie. Rozkoszowałem się w dźwiękach. Później nadeszło na mnie wiele nieznanych utworów z mocnymi solówkami przeplatanymi saksofonem.
Brothers in Arms spotkało się chyba z największym entuzjazmem póki co w calej Hali. Czuć było epickość utworu. Po zakończeniu nastąpiła chwila przerwy i Terence zagaduje, że teraz, kto chce to może udać się pod scenę. Pierwsze co wziąłem to za żart, jednak widzę, że ludzie zbierają się do startu i sam wystrzeliłem jak głupi, dzięki czemu stałem pod sceną w drugim rzędzie. I tu mogłem chłonąć całą magię utworu Sultans of Swing, który został zwieńczony pięknym outro na saksofonie, a później coś, czego się nie spodziewałem - dwóch gitarzystów, basista i saksofonista równym marszem udają się na kraniec sceny i wspólnym graniem wieńczą Sultans. To było coś. Myślałem, że ja mam radochę obserwują w końcu zespół z bliska widząc ich zmarszczki, ale to było nic w porównaniu z radością, jaka kipiła od zespołu. Byłem przekonany, że zespół nie traktuje siebie pełni poważnie i są świadomi coverowania i jechania na przebojach Knopflera, jednak dostrzegłem, że granie tych utworów sprawia wszystkim wielką radość.
Zespół się kłania, żegna i schodzi ze sceny, Wszyscy wyją z radości. Mi jednak czegoś brakuje. I słuszne. Zespól wraca, a Terence i drugi gitarzysta Tim Walters, uroczy grubasek, który większość czasu wczuwa się grając z zamkniętymi oczami zakłada gitary, które nie mają zakończenia na gryfie. Krótkie elektroniczne, trzymające w napięciu wprowadzenie i swój popis na bębnach ma Chris Whiten, który otwiera moje ulubione Money for Nothing, grywane do obrzydzenia przeze mnie na Guitar Hero. Ten utwór to jeden wielki rozpierdziel. Po tym utworze Terence otarł się teatralnie po czole pokazując jak go wykończyły fenomenalne solówki. Na zakończenie i wyciszenie dostaliśmy instrumentalne Going Home.
Podsumowując zostałem pozytywnie zaskoczony. Nie miałem żadnych oczekiwań i to było najlepsze, co mogło mi się przydarzyć. Byłem na koncercie zespołu, który jest taką małą koncertową perełką, który daje z siebie wszystko i czerpie przy tym radość z grania. Po koncercie słyszałem rozmowy ludzi, którzy byli zdziwieni, że nie było Knopflera. Noż ludzie, w dobie internetu wystarczy sobie wygooglować skąd się wziął dopisek Experience w nazwie zespołu. Podsumowując - cieszę się, że tam byłem, będę miło wspominał ten wieczór.
Support: Brak
Setlista:
1. Telegraph Road
2. Walk of Life
3. Romeo and Juliet
4. Tunnel of Love
5. Yours Latest Trick
6. The Man’s Too Strong
7. Expresso Love
8. Private Investigations
9. Why Worry
10. Where Do You Think You’re Going
11. Once Upon A Time In The West End
12. Industrial Disease
13. Two Young Lovers
14. On Every Street
15. Brothers In Arms
16. Sultans of Swing
Bisy:
17. Money For Nothing
18. Going Home
(http://i66.tinypic.com/amqeco.jpg)
(http://i66.tinypic.com/5k1403.jpg)
-
No w sumie prawie wszystko ze seta znam wiec pewnie dobrze bym sie bawil :) a jak Ojciec?
-
Zadowolony, bo posłuchał ulubionych kawałków na żywo, chociaż stwierdził, że bez Knopflera to już nie to samo. Zaś znajomy z UK stwierdził, że wokalista strasznie seplenił.
-
Fajnie, sam bym się przeszedł na to, gdybym miał nieograniczony budżet. Uwielbiam Dire Straits. Solowego Knopflera mniej - ma dobre piosenki, ale to nie to samo.
A tak w ogóle, to Dire Straits w tym roku wchodzą do Hall Of Fame. Niestety Knopfler się nie pojawi - natomiast byli muzycy mają na gali wykonać "Telegraph Road" ze Stevie Wonderem na wokalu.
-
Ciekawi mnie czy rzeczywiście będzie Stevie Wonder za Marka czy to po prostu taki wkręt? :D