To i ode mnie taka krótka relacja
Z Olsztyna do Łodzi jest kawałek, trzeba to przyznać. Pociągiem od godz. 7 do 13. Po drodze chwila w stolicy, akurat pogrążonej w obławie służb. Powód? Wizyta Obamy
Wychodząc z dworca po lewej betonowy kloc komuny (czytaj: Pałac Kultury), po prawej Mariott. Czasu było jak na lekarstwo, ale w tłumie trzeba było chwilę postać, a i było warto ostatecznie
Co do samej Łodzi. Hmmm, niewiele się zmieniło po zobaczeniu miasta "live". Wcześniej w pamięci powtarzał się obraz z filmu "Nic śmiesznego", gdzie w mieście Łodzi nawet "pies psu szkodzi"
Jedynie żarcie w knajpce "Pełny Brzuszek" wynagrodziło podróż - polecam, bo nie jest najgorzej jak na fastfood
No ale do konkretów. Przed halą już o 13 była grupka gimbazy, płaskich nastek i rasowych metalów (większość typu "póki co liczy się muza, a wygląd i kobiety to jak dorosnę i wyrosną mi pierwsze włosy łonowe"
). Ostatecznie ok 16:30 rozpoczęło się dłuuuugie i nużące kwitnięcie w kolejce. Ale były i pozytywy, to wcześniej. Jak na ironię standardowe narzekanie w podróży kali tym razem opłaciło się. Tourne wokół hali i.... widok autobusu z zespołem! Razem z grupką kilku innych fanów okrzyki "Sevenfold, Sevenfold!" na widok chłopaków. A oni na luzie, pomachali, ukłonili się; w klapeczkach, spodenkach - w końcu prawie lato
Dalej czekanie, ale o tym już było. Przed wejściem jeszcze "kontrola", czyli pokazówka, że niby ochrona wypełnia swoje obowiązki. W praktyce? Spojrzenie na plecak i kiwnięcie głową żeby iść dalej! Oj kiedyś się doigrają, życzę im akcji z nożem (sam miałem scyzoryk) albo inną bronią podczas koncertu. Pokazówka na całego, ale c**j z tym. Hala? Bez komentarza jeśli chodzi o podział na sektory (IB i reszta płyty). Brak podziału bo...mało ludzi! Oczywiście wszyscy wchodzili razem, także głupie pizdeczki z kokardkami we włosach i biletem za 80 zł na Dzień Dziecka stały obok tych (w tym kali i mnie), którzy wydali po 200 zł na łeb. Cóż, kolejna koncertowa bańka prysła.
Sam koncert? Acha, był support. Pokrzyczał wokalista, poleciały chórki z laptopa. Kilka kawałów, a jakby wciąż leciał jeden. Nie to że grali źle, ale zapytany o konkretny utwór i czy był grany szczerze odpowiedziałbym dziś, że nie pamiętam. No i po kilku minutach muzyczki z winampa, mocniejsze pierdolniecie przy "Back in Black" i dźwięk dzwonów na wejście w "Shepherd on Fire". k***a ale moc! Nie ma co opisywać każdego kawałka z osobna, wszystko zabrzmiało jak należy. Szkoda tylko, że w trakcie transportu część sceny, dokładnie "king and his sword", uległa zniszczeniu i zamiast tego z tyłu powiewała wielka płachta z symbolem A7X! Ale, dało radę
Koncert mistrzostwo, raz jeszcze to podkreślę. Na duży plus "So Far Away", zajebiście wyszło. Tak jak i reszta. Jedyny minus za to, że nie chciało się chłopakom wyjść rozdać kilku autografów, a czekało trochę osób i to dość długo (my z kalą ok 1h 30m).
Dla tych, którzy nie byli - żałujcie, Bon Jovi czy inne Michaele Buble mogą co najwyżej polerować gałeczki każdemu z Sevenfoldów. No ale kto co lubi
Suckers!