Nie wiem jak Wy, ale ja wczoraj byłem w Multikinie na Rock For The Rising Sun. Właściwie to nie planowałem iść, ale moje tegoroczne szczęście do wygrywania biletów na koncerty przełożyło się również na wirtualny koncert
Koleżanka miała darmowe wejściówki a do tego również miała Aerosmith głęboko w dupie, więc wybrałem się nań z moim dwupakiem (żona + córa w brzuchu).
Kiedy dwa tygodnie temu zdecydowałem się, że pójdę na Metallicę a nie na Aerosmith - wiedziałem co robię. Różnica w poziomie wykonania obu tych koncertów jest kolosalna. I nie mówię tutaj o samej scenie, wizualizacjach itp, ale o czysto technicznej kwestii jakości koncertu. Statyczne kamery, ciągły brak ostrości filmowanych przedmiotów (no chyba, że to taki zabieg artystyczny) to dwa główne argumenty, które negatywnie wpłynęły na mój odbiór koncertu. Tak naprawdę to Aerosmith cierpi na totalny brak porządnego wideo koncertowego. Wszystkie, które do tej pory widziałem mają beznadziejną jakość. Muszę chyba poszukać coś z ery lat 90tych - z tym, że tam zapewne także nie znajdę HQ.
Rock For The Rising Sun to teoretycznie dokument, w którym oprócz koncertu (notabene poskładanego z różnych wykonań a także "ło matko" z fragmentów całych utworów) widzimy przerywniki z trasy koncertowej po Japonii w 2011 roku, która niby scaliła zespół na nowo. W momencie, kiedy ogląda się całość z tą wiedzą o "wspaniałym przyjęciu w Japonii" widać jak olbrzymie "problemy" mają obywatele krajów pierwszego świata
Zespół jest wulkanem energii jedynie na scenie i to jedynie w ok 50%. Kiedy oglądałem grę Brada W. miałem ochotę wysłać go już do domu starców. Kiedy słuchałem jak mówił coś do kamery w pozostałych fragmentach - tym bardziej. Nie odmawiam mu zdolności, facet jest ZA***STY w graniu świetnych popisów z "wyrazem parzenia herbaty na twarzy". Szał widać jedynie w twarzach i zachowaniu Stevena i Joego. Nie wiem, może za dużo wymagam, a może po prostu zapomniałem, że oni są już tacy starzy.
Cała ta otoczka z Japonią... żygam. Przecież wszyscy wiemy, dlaczego najczęściej wydaje się koncerty z tego rejonu: tam się po prostu na takich rzeczach niesamowicie zarabia. Tym samym - nie wierzę w bajeczki o wielkich emocjach w związku z graniem dla ludzi, których dotknął chwilę wcześniej wielki kataklizm...
Ciekawostki: scena w której Joe i Steven udzielają wywiadu japońskiej prasie. Jedno ujęcie pokazuje ponaklejane na ścianę naprzeciwko nich karteczki z informacjami typu: ostatnio graliśmy w Japonii - wtedy i wtedy itp.
pamięć zawodzi... Dodatkowo dla tych co nie wiedzieli: Steven, tak samo jak pewien Rudy Koleś używa na scenie monitorów z tekstami piosenek.
Mam nadzieję, że jeśli Ci panowie jeszcze kiedykolwiek zdecydują się odwiedzić kraj nad Wisłą, to zrobią to stosunkowo niedługo - wiek robi swoje...
PS.
Dość mam oglądania koncertów w Pasażu Grunwaldzkim we Wrocku. Podczas Led Zeppelin w zeszłym roku pierwsze dwa utwory były ciszej niż koleś, który obok mnie wpierdzielał tacosy. Wczoraj nie było głośno, nie było też cicho. I nagle w ostatnim kawałku wpada koleś z obsługi i podkręca głośność na maksa, tak że aż mi córa zaczęła robić pogo w brzuchu. To ma być poważne kino, czy filmik z youtuba?...