Dla mnie kolęda zawsze była stresująca, bo nigdy nie wiedziałam, jak mam z księdzem rozmawiać. Poza tym nasz proboszcz to taki trochę choleryk, więc najlepiej zawsze było mu przytakiwać i się z nim zgadzać. Pamiętam, jak kiedyś w okresie moich kłopotów ze zdrowiem powiedział, że w ogóle tyłka nie mam, zrobiło mi się wtedy przykro i głupio, chyba zauważył to, bo dodał "No ale przynajmniej oczy masz wesołe." W tym roku po raz pierwszy poczułam chyba sens kolędy, bo proboszcz przyszedł i zapytał o zdrowie taty, szczerze z nim porozmawiał i dodał otuchy, w sumie bardzo mnie to wzruszyło. Co do koperty, to zawsze się daje księdzu jakieś pieniądze, ale nigdy nie było tak, żeby on się o nie upominał albo cokolwiek sugerował. Nigdy też nie słyszałam, żeby z ambony narzekał, że ktoś mu pieniędzy nie dał, a na pewno tacy się zdarzają, bo w okolicy jest kilka naprawdę biednych rodzin. Uważam, że nie należy wrzucać wszystkich księży do jednego worka, bo nie wszyscy są tacy sami, czasem warto porozmawiać, i odnoszę to nie tylko do księży, ale do każdego człowieka, zanim ocenimy, wysłuchajmy. Moi rodzice na przykład często wpuszczali do domu Świadków Jehowy, z którymi rozmawiali, starali się zrozumieć ich punkt widzenia, przedstawiali swój, wspominają ich jako bardzo miłych ludzi a te spotkania jako bardzo interesujące. Irytuje mnie, kiedy coś się potępia nie znając tego, albo zbytnio generalizuje.