Widzisz, mam 25 lat i ciesze się, że zostałem ochrzczony, przyjąłem Komunię Świętą, przyjąłem Sakrament Bierzmowania i to wszystko w swoim czasie. Gdyby dane mi było z tym wszystkim czekać do pełnoletności i wtedy wybrać, to stawiam jakieś 99%, że nie przyjąłbym Sakramentów. Fakt, że wtedy tego nie rozumiałem, za to rozumiem i doceniam teraz. Nie rozumiałem, ale wiesz co, moim zdaniem Sakramenty przyjmuje się nie dla siebie, tylko dla Boga. Gdyby kierować się korzyścią dla siebie, to dla Boga zostałoby na prawdę niewiele. Jeżeli Bóg ma być moim Panem, to musi być na prawdę na pierwszym miejscu, nie tylko godzinę w niedzielę na Mszy Świętej, kiedy i tak zwykle moje myśli schodzą na tematy mocno przyziemne. Wszystko powinienem robić z myślą o Jego chwale. Kiedyś podchodziłem do tego w taki dziwny sposób, wygodny dla mnie. Wyglądało to mw. tak: "Boże, jesteś super, kocham Cię, ale do spowiedzi pójdę jutro, bo dzisiaj jeszcze idę na imprezę, pewnie się upiję, będę klną, palił, żartował z kościoła, a kumpel mówił, że ma fajnego pornosa. Więc dzisiaj sobie jeszcze pogrzeszę, a jutro już wrócę do Ciebie". Serio, miałem kiedyś takie podejście. I jeszcze się szczyciłem, że ja to taki religijny jestem, bo ide do spowiedzi.
A Jezus mówi: "Jednego ci brakuje. Idź, sprzedaj wszystko, co masz, i rozdaj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie. Potem przyjdź i chodź za Mną! Lecz on spochmurniał na te słowa i odszedł zasmucony."
Ja tymczasem zostawiałem Mu małe poletko - tu jest moje życie, moje zabawy i przyjemności, a w niedziele masz godzinę dla siebie (chociaż przez tą godzinę na Mszy i tak myślałem o sobie). Na pewno można powiedzieć wiele złych rzeczy na Kościół, ma w swojej historii wiele czarnych kart, można narzekać na księży i na masę spraw związanych z wiarą. Ale tak można narzekać na wszystko. Z resztą "Kto z was jest bez winy niech pierwszy rzuci kamień". W mojej wierze (i pewnie nie tylko w mojej) wielkim problemem jest pycha i stawiania siebie na pierwszym miejscu, a Pan Bóg stale na ławie oskarżonych pod obstrzałem zarzutów: "Panie Boże a skoro to i to, to dlaczego dzieje się tak. hę?" "Boże skoro nie można współżyć przed ślubem, to dlaczego ten ksiądz ma dzieci? A tu Cię mam Panie Boże", "No Boże skoro nie pozwalasz mi na to i na to, to ja dziękuję za taki Kościół, to ja sobie pójdę do jakiejś innej wiary, gdzie mi pozwolą na to co chcę. Wtedy i będę miał to co chcę, i sumienie czyste". To tak z autopsji, bo sam przez jakieś dwadzieścia lat próbowałem sobie Boga i wiarę do siebie dostosować. Myślałem sobie: "Kurcze, jakbym tak mógł z Bogiem w cztery oczy porozmawiać, to bym mu wytłumaczył co i jak powinien zrobić, bo On to taki staroświecki jakiś". Tak samo kiedyś próbowałem dostosować sobie Mszę Świętą. Myślałem jakby tu ją unowocześnić, jakieś światła kolorowe, tu przygasić, tu zaświecić tu muzyka nowocześniejsza, tu to, tu tamto. Byłem taki pusty w środku, że szukałem jakiś dodatków, które Mszę by mi urozmaiciły, żeby było ciekawiej i chętniej bym na taką mszę maszerował. A Bóg mówi sorry, masz szukać mnie, pod postacią chleba i wina, w prostocie, nie w kolorowych światełkach. To tak jakby przyjść do przyjaciela do domu i podziwiać firanki, szafki, dywan, a nie zwracać uwagi na niego. Później trafiłem na Mszę Odnowy w Duchu Świętym w kaplicy kościolła Św. Józefa Robotnika w Kielcach (koło Ciebie Drei). Msza bez żadnego nagłośnienia, bez ładnego oświetlenia, w małej kapliczce, było nas razem około 30 osób. Momentami aż mi dreszcze przechodziły na tej Mszy i łzy się cisnęły. Na dobrą sprawę nie wiem czemu. W pewnym momencie poczułem takie "No, przyszedłeś." To był akurat moment hmm... nazwijmy to "wzrostu duchowego". Ale oczywiście potem przychodzą upadki, załamania, potem znów w górę i znów w dół. Sinusoida jak w życiu. Kiedy jest źle - pracować nad tym, żeby było lepiej, kiedy jest dobrze - pokora i ciągła praca. Upadków i załamań się nie uniknie. Bóg (tak mi się wydaje) nie odsunie od nas wielu złych rzeczy, ale da siłę, żeby się z nich podnieść. Ja osobiście przez lata młodości zbudowałem sobie obraz Boga jako fundatora dobrego samopoczucia. Boże daj mi to i to, i jeszcze tamto. Natomiast Bóg nie jest fundatorem dobrego samopoczucia, czasem wprost przeciwnie, wystawia na ostre próby dla twardzieli. Abrahamowi kazał zabić syna, Hiobowi zabrał wszystko. Św. Mateusz pisze: „Nie sądźcie, że przyszedłem pokój przynieść na ziemię. Nie przyszedłem przynieść pokoju, ale miecz. Bo przyszedłem poróżnić syna z jego ojcem, córkę z matką, synową z teściową”. Miało to znaczyć (moim zdaniem), że wiara w Boga wymaga wyrzeczeń, będzie powodowała prześladowania, obrazy i spory, będzie wymagała wiele odwagi. A ja jak czułem się źle, to znaczy że Bóg mnie opuścił. Ale nawet pustynia duchowa może być znakiem obecności Boga. Jezus był 40 dni na pustyni, to była próba, okazja do kuszenia przez szatana.
Chciałem Wam jeszcze wspomnieć o jednej rzeczy. Przyjęło się u nas, że raz w roku powinno się "dać na kościół". Nie podobało mi się to specjalnie, byłem wtedy raczej przeciwny księżą, a cała historyjka z dawaniem kasy wyglądała mi na taką pod publiczke, żeby ksiądz w niedziele przeczytał kto dał ile. W dużej mierze tak też przecież jest, nie oszukujmy się. Kilka lat temu mój Tata zaniósł pieniądze, jednak w najbliższą niedziele ksiądz nie przeczytał naszej ofiary. W następną też. Tata stwierdził, że mniejsza o to. Zmarł wkrótce potem. Na pogrzebie ksiądz powiedział, że przekazując pieniądze Tata powiedział, żeby ksiądz nie wyczytywał tej ofiary, to ma być na kościół, nie na pokaz. Tata był prostym człowiekiem z krwi i kości, całe życie ciężko przepracował w jednej fabryce. Nam nigdy nie powodziło się, czasem pożyczaliśmy od sąsiadów na chleb. Tata miewał problemy z alkoholem, bywało bardzo ciężko, bywały miesiące bez ani jednego słowa, kiedy go nienawidziłem. Ja byłem niełatwym dzieckiem do kochania: dwa razy wyrzucony ze szkoły, mature zrobiłem zaocznie w wieku 20 lat już po śmierci taty. Jednak w porę go pokochałem. I powiem Wam coś jeszcze o widoku, którego mam nadzieję, że nie zapomnę nigdy w życiu: bywało tak, że kiedy leżałem już w łóżku, czasem śmiertelnie z nim pokłócony, wchodził do mojego ciemnego pokoju, może myślał, że już śpie. Nad moim łóżkiem wisiał krzyż. Tato w swojej zniszczonej piżamie klękał przed moim łóżkiem i cicho się modlił.
Tak wygląda to z mojej strony. Przez lata zawirowań, które wciąż trwają i pewnie wciąż będą trwały zmieniło się wiele, modlę się do Boga, abym nigdy nie przestał podążać za Jego wezwaniami.
Poruszyłem tu kilka kwestii dosyć osobistych. Kilka kwestii pominąłem.
Przez lata doceniłem wartość modlitwy, postu i sakramentów.
Dzisiaj na pewno jestem bardziej wolnym człowiekiem niż jeszcze kilka lat temu.
Nie wiem co po tym wszystkim o mnie pomyślicie.
Niech to będzie moje świadectwo.
Chwała Bogu, Panu naszemu. Amen!
Knife