Z dyskusją tutaj jest trochę jak z Axl vs Slash. I tak, jak tam nie da się nikogo przekonać, tak i tutaj, więc jest w zasadzie bezcelowa.
Kładziemy akcenty na zupełnie inne rzeczy, jedni z góry zakładają, że wiara to bujda na resorach, dla drugich wiara to fundament życia. Jak tu dojść do porozumienia? Szczerze? Nie mam pojęcia. Nie wiem, czy to możliwe i nie sądzę, że potrzebne. Dobrze jest się różnić, choć próba zrozumienia siebie jest też ważna.
Ludzie są i dobrzy i źli. Znam dobrych niewierzących i wierzące mendy. Sam staram się nie być mendą, aczkolwiek różnie z tym bywa. Wysłucham chętnie każdego, jeśli tylko nie będzie wychodził z założenia, że "moja racja jest najmojsza"
, ale wysłuchanie nie musi równać się zmianie poglądów. Myślę, że w przypadku wiary, bądź niewiary nikt nie zmieni zdania w oparciu o jakiegokolwiek posta. Ważne, żeby dyskutanci się szanowali i chcieli zrozumieć odmienny punkt widzenia, bo bez tego się nie da.
Czytałem tutaj wiele o chrześcijańskim ujęciu cierpienia, o jego sensie - czy dla osoby niewierzącej cierpienie ma jakikolwiek sens?
Była mowa o wybaczeniu... wybaczenie indywidualne nie musi się równać temu, że ktoś uniknie odpowiedzialności karnej. Nie powinno. Tyle tylko, że od wymierzania sprawiedliwości jest wymiar sprawiedliwości ludzki, a jeśli ktoś wierzy, to również inny.
Łatwo nam oceniać innych, bo to zawsze łatwiejsze niż ocena siebie. Łatwo patrzeć - tam jest źle, to oni są źli, a jak często stać nas na taką refleksję w stosunku do samych siebie?
Owsiku, mówiłeś o pytaniu do Ciebie. Mnie wciąż intryguje jedna rzecz. Widzę w Tobie bardzo dużo niechęci do kościoła jako "instytucji", może również do wiary, jako "bajek". Jak godzisz ten sposób widzenia rzeczywistości z wiarą Twojej żony? Rozmawiacie o tym, czy unikacie tematu, a jedynym miejscem, gdzie możesz podyskutować o złych księżach itd. jest forum? Chodzi mi o to, w jaki sposób udaje Ci się zachować w domu "spokój" w tym temacie
Jednocześnie mam do Was wszystkich pytanie, jeśli tylko zechcecie się podzielić... jak wyglądał Was proces dochodzenia do niewiary/ wiary? Co spowodowało, że macie takie, a nie inne poglądy w tym temacie? Wychowanie/ własne doświadczenia? Czy mimo tego, że dziś jesteście wierzący/niewierzący nie mieliście etapów, gdy było zupełnie inaczej i wydawało Wam się, że nic się w tej kwestii nie może zmienić, czy "od zawsze" byliście niewierzący/ wierzący i tak już "zostało"?
Ja nie będę nikogo przekonywał do niczego. Mam swoją "wizję", w której nic nie jest czarno-białe i żyję z nią. Skupiam się na "naprawie" siebie, bo na to mam największy wpływ. Jeśli mi się uda i jeśli kiedyś przyciągnę swoim przykładem innych - to dobrze. Jeśli nie - każdy ma swoje życie, dokonuje własnych wyborów. Mogę być jedynie sobą i starać się być dobrym. Tylko tyle... i aż tyle.