UWAGA UWAGA UWAGA
Właśnie wróciłem z kościoła... moja żona nie mogła, więc poprosiła mnie, abym poszedł poświęcić "to jadło". Poszedłem i z szacunkiem słuchałem i można powiedzieć, że uczestniczyłem. Poprostu kiedy idę do czyjegos domu (a to podobno dom Boga, w którego wierzy moja żona), to szanuję mieszkańców i ich obyczaje. Po co to piszę? BO się kurna zawiodłem. Myślałem, że problem kościoła polega na tym, że jego "pracownicy" są zdeprawowani, al eźródło leży chyba gdzie indziej. Chodzi mi o Ludzi! Masakra... jak ksiądz ma sobie nie lekceważyć tego co ludzi eo nim mówią itp. skoro wierni się nawet nie modlą, a jak się modlą to cichutko. Przecież gdybym ja był wiernym,to modliłbym się na głos. A tutaj wyszedł jakiś cichutki szmer, a kościół był wypełniony po brzegi. Ksiądz jeszcze nie skończył mszy, a ludzie przewidując koniec zaczęli wychodzić ot tak. Ksiądz mówił, a oni plecami do niego wychodzili rozmawiając już o swoich sprawach ze znajomymi. Jak ten kościół ma być silny skoro ma miernych wiernych... wstyd. Cejrowski pisał kiedys w swojej książce, że w Ameryce Płd. (albo jakoś tak) gdy wejdziesz do kościoła, to każdy modli się i śpiewa jak najgłosniej potrafi... i wszyscy przeżywają te duchowe momenty, a tu żadnej duchowości nie było. Przykry widok. Nie zazdroszczę współwiernych moi kochani forumowi katolicy... nie zazdroszczę.