bizkit :
Jesli ktoś jest zadowolony z siebie,swojego życia,to nie sięga po "wspomagacze". Jasne,jedno,czy dwa piwka np. nie zaszkodzą,o ile nie są pite codziennie, ale inne rzeczy już mogą. Poczucie własnej wartości jest tu ważne,bo jasne,można zrobić coś dla kogoś.Tyle,ze ludzie pojawiają sie i znikają. No i co,załóżmy,że dla kogoś motywacją była bliska osoba,jeśli ona znika,to nałóg ma wrócić? Dlatego chcąc walczyć z nałogami stawiam na siebie.
Jasne,ktoś może brać coś pół życia i potem z tym skończyć, np. Slash,albo spróbować raz i nie potrafić żyć bez tego : Steven Adler. Z tego,co wiem wpierw jest przymus psychiczny,a dopiero potem pojawiają się dolegliwości fizyczne,choć moja "wiedza" jest teoretyczna,bo nie miałem potrzeby brać niczego. Mam inne uzależnienia i wypływają one z określonego typu osobowości,przeżyć,ale są to uzależnienia psychiczne. Nie mniej groźne oczywiście i w pewnym stopniu tak samo niszczące. Domyślam się więc,że najpierw to kwestia psychiki. Do tego,by pojawiły się myśli autodestrukcyjne wcale nie jest potrzebne branie czegokolwiek. Jedni tak mają,inni nigdy o tym nie pomyślą,ale to nie tyle kwestia uzależnienia,ile tego,jak sam się człowiek widzi,co często jest niezależne od tego,jak widzą go inni.
Wszelkie próby wyjścia z nałogu mogą się udać pod warunkiem,że osoba uzależniona czuje potrzebę wyjścia z tego,jest odpowiednio zmotywowana. Jasne,osoba uzależniona jest słaba i trzeba jej pomóc,ale najpierw ona sama musi chcieć pomóc sobie. A do tego niezbędne jest spojrzenie na samego siebie jak na kumpla,a nie wroga,czy nieudacznika,któremu świat wydaje sie fajny tylko wtedy,gdy ma do czynienia z uzależnieniem.
Może to wszystko brednie,ale tak czuję,tak myślę,więc dzielę się tym,co wymyśliłem.