Werter... Tak jakoś po połowie zacząłem jęczeć pod nosem "Umrzyj wreszcie..." Najnudniejsza lektura w historii, a moglibyśmy zamiast tego czytać np. Fausta.
Lalka - miejsce drugie. O ile "Cierpienia..." przeczytałem w całości, bo były krótkie, to w zmaganiach z Prusem odpadłem po 120 stronach. Werter i Wokulski - dwie życiowe ofermy, tak na marginesie.
Zawsze ceniłem książki inteligentne, ale nie w ujęciu społecznym (cały Żeromski) czy w odniesieniu do miłości, bo to było dla mnie zbyt banalne i nudne. Dlatego też z prawdziwą przyjemnością czytałem Szekspira (niedościgniony mistrz), 3. cz. "Dziadów", a Camusa i Conrada wprost uwielbiam, bo z kart ich dzieł można wyczytać wielką mądrość twórców, a rzadko obecnie z czymś takim się stykam.
Co do kartkówek - jak przeczytałem jakąś lekturę - dostawałem lachy. Jak rano w dniu sprawdzianu czytałem opracowanie - wpadaly piąteczki. Tą samą taktykę przyjąłem na ustnej maturze i przeczytałem zaledwie 1,5 książki z 4 w bibliografii -- 100%. Najbardziej w tych kartkówkach wkurzało mnie to, że jak mieliśmy omawiać np. "Wesele" czy "Dżumę", to nauczycielka mówiła: "Z tego wam nie zrobię kartkówki, aż taka to nie jestem, same lachy by były, bo pewnie nic z książki nie zrozumieliście...". Babka za cholerę nie mogła pojąć, że łatwiej przychodzi nam zrozumieć symbolikę złotego rogu, niż zapamiętać, gdzie ojciec Baryki ukrył jakiś tam skarb (nie wiem, nie czytałem, ale pamiętam, ze coś takiego było
).
Wracając do książek - właśnie skończyłem "Runy" i ich kontynuację - "Blask runów" Joanne Harris. Byłem sceptycznie do tego nastawiony, bo reklamowane, jako typowo młodzieżowe fantasy, ale że chciałem sobie zrobić przerwę od poważniejszych dzieł, a akcja toczy się w moim ulubionym uniwersum mitologii nordyckiej (dużo barwniejsza i ciekawsza mitologia od greckiej czy rzymskiej, notabene), to jednak się zdecydowałem. I zostałem oczarowany. Obie książki są absolutnie zaje***te. Akcja niezwykle wartka, ciekawy główny wątek (zwłaszcza jeśli ktoś się cokolwiek w mitach nordyckich orientuje), do tego strasznie inteligentny i, co najważniejsze, w przeciwieństwie do np. Pratchetta - niewymuszony - humor. Właśnie dlatego nie lubię Terry'go - autor sili się na wesołość (dobrze mu to idzie, ale to już inna kwestia) i wychodzi mu komedia fantasy. Tu humor językowy zachodzi samoistnie, i bez niego mielibyśmy świetną powieść fantasy, ale jak się tworzy tak barwne postacie, to po prostu genialne sytuacje wynikają same z siebie. I to oczywiście na tle bardzo poważnej historii. Coś bardzo podobnego do "Piratów z Karaibów".
Z resztą Loki jest lepszy od Jacka Sparrowa (tzn, kapitana Jacka Sparrowa, kapitan wybaczy), jedna z najlepiej skonstruowanych postaci, z jakimi się zetknąłem w literaturze. Gorąco polecam.