Moim zdaniem to nie chodzi o to, że jak książka jest lekturą, to jest do niczego. Na niekorzyść lektur działa bardziej to, że trzeba je przeczytać w określonym czasie, potem przerabia się je dosyć szczegółowo i zmusza się do konkretnej interpretacji. Do tego jeszcze matura jest tak skonstruowana, że tak naprawdę, żeby zdać (na ile procent, to już inna sprawa), nie trzeba dobrze znać lektury, o której się pisze. A widzę po sobie - to niezły demotywator do czytania. Ja niektóre lektury bardzo lubiłam, niektóre mniej, a niektórych nie znosiłam. Medaliony bardzo dobrze wspominam na przykład.