"Gwiazda rocka" czyli Atticus Fetch był dla mnie absolutną gwiazdą tej serii, a oglądając wcześniej "Metalocalypse" i wszelkie filmiki na YT z przeróżnymi muzykami backstage jestem skłonna uwierzyć, że niektórzy naprawdę tak się zachowują. Co nie zmienia faktu, że "Californication" zawsze było przerysowane, więc i postać Atticusa musiała taka być. Będę za nim tęsknić w siódmym sezonie.
Poza tym Tim Minchin jest komikiem genialnym, (byle tylko podchodzić do tego z przymrużeniem oka, bo wiem, że są tacy, co biorą prześmiewcze skecze na serio
), polecam skecze i piosenki na YT, są z polskimi napisami
Co do Runkle'a. Moim zdaniem to on jest od jakiegoś czasu słabszym ogniwem tego serialu. Ciągle pakuje się w coraz bardziej absurdalne tarapaty jakby ta postać została w pewnym momencie poprowadzona jako taki pocieszyciel: "Masz kiepsko w życiu? Nigdy nie będziesz mieć tak przerąbane jak Runkle!" Teoria "Jeśli coś ma się zdarzyć, przydarzy się Runksowi" czasami zaczyna męczyć. Niemniej jednak lubię go.
Cieszyłam się z wyjazdu Becci. Dla mnie ta momentami zbyt przemądrzała dziewucha straciła swój urok w piątym sezonie. Kiedyś rozmowy Becci i Hanka były najmądrzejszymi w serialu. Dalej tak jest mniej więcej, ale mam wrażenie, że Becca wygłasza oklepane frazesy, wypominała ojcu niejednokrotnie w poprzednich sezonach styl życia, a sama poszła tą drogą. Kiedyś była osobą, chyba nawet jedyną, która potrafiła Hankiem potrząsnąć (wszystkie poważne rozmowy aż do pamiętnego i pięknego listu w 4. sezonie) aż stała się osobą, której nie potrafię znieść. Zagubiła gdzieś życiową dojrzałość i mądrość na rzecz trawki i imprez. Mam nadzieję, że jej występy w 7. sezonie będą tylko i wyłącznie gościnne i sporadyczne.
Nie chciałabym także, aby 7. sezon był ostatnim. Przywiązałam się do tego serialu
Aż za bardzo.