Wczoraj na wieczór zapodałem sobie ostatnie 4 odcinki Breaking Bada, zamykając tym samym ten rozdział w swoim życiu popkulturowym. Od początku brałem się za niego, także z tego powodu, że wiedziałem, iż jest to dzieło skończone, do którego nie będą dokręcane na siły żadne spin offy i inne duperele.
Cały serial trzyma bardzo nierówny poziom. Obok nudnych i przedługawych odcinków pojawiają się takie, które swoją dramaturgią ujmują za serce. Postać Waltera, to jak na przestrzeni kilku sezonów zmieniało się jego podejście do życia, pieniędzy i rodziny to główna oś serialu i to jest zrealizowane bardzo dobrze. Bo oto widzimy gościa który przez cały ten czas jest "Panem z sąsiedztwa" ale to w kogo się zmienia, kiedy nikt nie widzi... każdy ma jakiegoś demona. Podobało mi się, że Walter nie był postacią jednoznaczną. Główny bohater to kawał gnoja (oczywiście pod grubą przykrywką i wieczkiem
). Nie będę spojlerował tym, którzy jeszcze nie oglądali ale najlepszym podsumowaniem serialu jest dla mnie tekst Pana White'a: "Nie robiłem tego dla mojej rodziny, robiłem to dla siebie. Lubiłem to i byłem w tym dobry".
Za mało oglądam seriali, żeby komukolwiek polecić BB lub absolutnie odradzić, bo to zupełnie inna para kaloszy niż zwykły, dwugodzinny film. Przez lwią cześć projekcji byłem znużony i nie bawiło mnie to, co oglądałem na ekranie. Miejscami nawet chciałem przeskoczyć do końcówki albo przeczytać jak wyglądało zakończenie w necie. Ostatnie dwa sezony rehabilitują w dużej mierze beznadziejny sezon 3 oraz nudny 1. Mam wrażenie, że można by było całość historii upchnąć w maksymalnie 2,3 sezony, a i wtedy zostałoby dużo miejsca na budowanie relacji, które są bardzo dokładnie przedstawione w całym serialu. Kontakty Waltera z upierdliwą żoną oraz we-wszystkim-zajebistym szwagrze to perełka.
Tyle ode mnie. Od dzisiaj wieczorami, jak uśpię córę i żonę będę... no właśnie... co ja teraz będę robił od 22:00 do 24:00