suka zostawiła nie tylko mnie, ale przede wszystkim dwójkę dzieci... one są niewinne i cierpią teraz, nienawidzę jej za to!
dziwi mnie takie podejście...
miałem przeogromny żal do niej, a bardziej powinienem mieć do całego świata i siebie samego… kochałem ją jak nikogo w życiu…
dalej przytoczyłaś piękny cytat Tischnera… to prawda, żyjemy przede wszystkim dla samych siebie… ona najlepiej znała siebie i skoro wiedziała, że bez niej dzieciom będzie lepiej, to tak musiało być… przytoczyłem jej słowa, które wypłakiwała przy mnie wiele razy, że „bardziej pragnie śmierci od szczęścia swych dzieci”… wyjaśniała mi, choć nie musiała, jakby się tłumaczyła, że tak bardzo pragnie śmierci i potwornie ją boli, że myśl o dzieciach nie potrafi jej zawrócić z tej drogi bez powrotu… kochała je bardzo, ale sama mi mówiła, że nie będzie dobrą matką, bo jest zbyt wrażliwa, zbyt łatwo ją doprowadzić do płaczu, do skrajnego załamania… jak dalej mi wyjaśniała, ktoś taki wychowa swą kopię i jej dzieci też nie będą sobie radziły w życiu… przekonywałem ją na wiele sposobów, m.in. że może będą zbyt wrażliwe podobnie jak ona, ale „dla mnie jest to bezcenne i nie pozwolę ich nikomu zranić”, wiele rzeczy mówiłem, błagałem, sam k***a beczałem jak p*****y… była wspaniałą matką, dzieci były zawsze szczęśliwe z nią, ale miały też niesamowite jak na swój wiek wyczucie, bardzo bystre i wrażliwe istoty… sama przy nich zapominała się, była autentycznie szczęśliwa, ale gdy tylko oddawała je przyjaciółce, gdy musiała iść na uczelnię, bądź gdy spały i była sama w pokoju, gdy tylko wzięła gazetę do ręki, usłyszała gdzieś o ofiarach zbrodniarzy, pedofili, AIDS… zawsze sądziłem, że mam wysoko rozwinięta empatię, ale ona cierpiała z ludźmi, o których tylko przeczytała, usłyszała wzmiankę… ona cierpiała z całym tym pierdolonym światem, umierała z każdą samotną sekundą… nie musiała mi tego mówić, bo widziałem to w jej oczach, tak pięknych i tak starych jednocześnie… i widziałem, że powrót z krainy szczęścia z jej dziećmi do rzeczywistości za każdym razem był coraz cięższy do niej, coraz trudniej jej była pogodzić się z takim kształtem świata… ona nie była człowiekiem, ona była istotą tak piękną duchowo(zewnętrznie także, co było dla niej również przyczyną bólu), tak czystą i nieskazitelną, że najwięksi poeci nie byliby w stanie oddać tego piękna… sam napisałem za jej życia i po śmierci wiele wierszy, ale są one tak k******o trywialne, banalne, nieoddające jej piękna choćby w minimalnym zakresie… a ona siebie nienawidziła, że rozczula się nad innymi, że traktuje ludzi jak nieszczęśliwe i nieporadne stworzenia… i co miałem jej mówić? że ma rację? bo ją miała… z drugiej strony przekonywałem ją, że człowiek to bezmyślne bydlę, potwór zdolny tylko do zadawania cierpienia… i ona jest nadzieją dla ofiar tych bestii… czasem przez nią bardziej się miotałem od niej samej… spotkałem w życiu wielu cholernie inteligentnych ludzi, ale jej umysł swą bystrością czasem mnie przerażał… nigdy nie robiła testów, ale ja ze swoim IQ 150 czasem totalnie odpadałem przy niej… nie była zarozumiała, ani sarkastyczna, była ponad tym wszystkim, ale bez dumy, bez pychy, nawet sprawiała wrażenie, że nie jest świadoma swych możliwości… była doskonała w swej wielkiej zmienności, niestabilności, unosiła się z gracją, wszędzie mogła dotrzeć, ale to piórko przy wielkim podmuchu całkowicie traciło kontrolę, umysł zawsze był jasny, ale czuła potworną bezradność… to są najbardziej zabijało, ta bezradność… a uznali ją za niepoczytalną, jak każdego samobójcę, a była dużo bardziej poczytalna od 99% jebanej populacji…
nie byłem ojcem jej dzieci, był nim s*******n, który ją bardzo zranił… był to potwór, który był świetnym aktorem, wszystkim się wydawało, że to wspaniały koleś, jego uśmiech był tak szczery, można z nim było o wszystkim pogadać, tylko dwie przyjaciółki Natalii miały o nim inne zdanie, ale wyjawiły to dopiero po odejściu tego gnoja… zaszła w ciążę, bliźniaczki… „wielki aktor” postanowił zdjąć maskę… chciał ją zmusić do aborcji w Niemczech, w pewnym momencie wręcz ją szantażował, groził jej… uderzył ją kilkakrotnie… gdy połapaliśmy się, sami o mało nie zatłukliśmy go na śmierć… s*******n dał jej spokój, gdy notarialnie zapewniła go, że nie będzie się ubiegać o alimenty… 4 lata temu urodziła piękne dzieci, Krystiana i Ofelię… podsunąłem jej to imię, a jako że kochała Shakespeare’a, to się zgodziła… wszyscy wiemy, że Ofelia popełniła samobójstwo przez Hamleta… dziś płaczę na myśl o tym…
wiele cierpiała przez ten świat, wiele się działo w jej życiu… kochałem ją i miałem nadzieję, że będę z nią kiedyś… gdy uda mi się wyplątać z mojego kurewskiego toksycznego związku… nie zdążyłem… liczyła na mnie, a ja zachowałem się jak skończony debil i gówno… ona była tak wrażliwa i utalentowana… rysowała tak wspaniale, pisała wiersze, genialną muzykę tworzyła, śpiewała jak żadna kobieta na świecie, grała na każdym instrumencie… pamiętam, jak przyszła zapłakana do mnie, gdy była ze swoim demo w jakiejś kurewskiej wytwórni… z kilku ją odesłali z kwitkiem, bo mówili, że się to nie sprzeda itd. w którejś kolejnej wytwórni dyrektor muzyczny powiedział, że jest wspaniała i chce z nią na osobności obmówić sprawę nagrania singla i być może całej płyty… s*******n obiecał jej, że będzie ona gwiazdą, jeśli będzie mu „ciągnąć druta na zawołanie”… wtedy, 15 miesięcy temu, przestała tworzyć muzykę dla innych… odkryłem to po paru miesiącach, gdy nic nowego mi nie dawała do słuchania… grała tylko przy Krystianie i Ofelii…gdy tylko ktoś inny wchodził do pokoju, przestawała… opowiedziała mi później o tym gnoju i uznała, że jej muzyka jest do niczego, skoro tak ją potraktowano… k***a, jej muzyka była genialna, nikt tak nie grał przed nią… w tym kraju byłaby absolutna artystką nr 1, po angielsku śpiewała bez akcentu, mogła mieć artystyczny świat u swych stóp… nie idealizuję jej, nie widzę w niej wad - inni z pewnością by ich wiele znaleźli, ale tylko w sferze mentalnej…
cholera, mógłbym o niej pisać, bo tak bardzo ją kochałem i była tak fascynującą osobowością… przepraszam, że w taki słoneczny dzień jadę z tym wszystkim… myślę ostatnimi dniami tylko o niej, co mogłem zrobić, aby zapobiec… wciąż wyżalam się innym, nie chodzi o mój ból, ani nawet dzieci, ale ona była istotą jakiej nigdy dotąd nie było dane ujrzeć ludzkości… Chrystus miał moc uzdrawiania i wierzę, że ona też by taką moc miała, gdyby sama uwierzyła… nie była zakompleksiona, była, jak już wspominałem, ponad tym wszystkim, dla niej każdy człowiek był piękny i nie widziała w sobie niczego nadzwyczajnego… była mądrością wszystkich mędrców, była tak oczytana, miała na wszystko czas: na literaturę, na wszelaką muzykę, film, malarstwo, na tworzenie własnych dzieł, na edukację, na wychowanie dzieci na wspaniałych ludzi(wiem, że będę, bo mają już taki fundament postawiony przez nią… tak bardzo chciałbym by były moje) i, co najgorsze, miała czas na cierpienie… miała też zawsze czas dla najbliższych, dla mnie… ci, którzy jej nie znali tak wiele stracili, ale ja i inni straciliśmy jeszcze więcej…
dziękuję niektórym z Was za mądre słowa i za wysłuchanie… dziękuję The Black War, Pannie Nikt, Queen of Sorrow i innym, których nicków niestety nie pamiętam… dziękuję jeszcze raz i wybaczcie me wyżalanie się i całe to p*****e…
uważam, że samobójstwo to wielka odwaga… znów się przekonałem jaki ze mnie tchórz, mimo iż tak bardzo pragnąłem śmierci i stałem trzęsąc się z nożem przy nadgarstku… próbowałem się wiele razy zapić na śmierć, ale pewnie podświadomie wiedziałem, że grozi mi tylko utrata przytomności… samobójcy to bohaterowie w swej czystości i szlachetności, a ja jestem przesiąknięty tym gównianym światem, skoro nie chcę go opuścić