Jeżeli chodzi o rower, to w moim przypadku wiążą się z nim niezliczone przygody
. Większość z nich to "komiczne" upadki, stłuczki oraz innego rodzaju małe kataklizmy
. Przez długi okres czasu jezdzilam na rowerze bez hamulców, co było niezlą dawką adrenaliny oraz totalną glupotą z mojej strony. Kiedy wreszcie wymieniłam rower na lepszy model:P, tych rowerowych "przygód" było znacznie mniej, ale jedną będę juz pamiętać po kres swoich dni. Otóż jechalam z kuzynką prostą drogą i - jak mam to w zwyczaju - zdzieralam sobie gardlo śpiewając
. Wtedy "hitem" byl cover piosenki Stand By Me, więc zaczęlam się wczuwać i interpretowac tekst, odwracając przy tym glowę do kuzynki jadącej obok. Kiedy doszlam do "so darling, darling..."-----bylam juz na drucianym ogrodzeniu, a rower lezal obok mnie z calkowicie wygiętą kierownicą... Nie dane mi było dospiewać "stand by me"
. Poza sincami i obrażeniami na nogach nic wielkiego się nie stało, ale brak hamulcow dal się we znaki. Na ogrodzeniu wylądowalam przez swoją nieuwagę, ponieważ na ostrym zakręcie jechalam dalej prosto, a o hamowaniu nie było mowy, hehe. Pamiętam, że po calym "wypadku" przez pol godziny lezalam na ziemi i zwijalam się ze śmiechu. Nastepnego dnia oczywiście nie było mi już tak do śmiechu
. Jak dowodzi moj przypadek, śpiewanie w trasie może być groźne! hehe