Taki komfort mam tylko wśród znajomych. W rodzinie mamy niepisaną zasadę "Broń Boże, nie zacząć o polityce", bo żyję pod jednym dachem z "politycznym furiatem"
Jest też druga strona medalu, z którą ja się stykam jak już ten temat nieszczęsnej polityki w domu się komuś wypsnie: że jak nie jesteś za PiS to na bank jesteś za PO więc razem z nimi jesteś taki, siaki i owaki i nie da się wytłumaczyć, że bycie przeciwnym działaniom PiSu nie równa się poparcia dla PO
Wśród znajomych (jak sobie siedzimy kulturalnie po staropolsku
) temat polityki zaczyna się zazwyczaj od słów "A wytłumaczcie mi, dlaczego..." albo "Wytłumaczcie mi, co z tego może wyniknąć..."? To jest dobre podejście, bo nie zaczyna się dyskusji od krytykanctwa, że reforma X i Y jest do dupy, politycy, którzy ją wymyślili są do dupy i wszystko jest do dupy, a teraz hurr durr, bo osoby popierające daną partię/reformę czują się zobligowane do darcia szat i obrony
Jak się zaczyna tłumaczenie to strona, która się na tym zna tłumaczy a strona, która prosiła słucha, zadając jakieś pytania jeśli się pojawią, tak samo robi reszta. Mam wrażenie, że to jest dobry sposób na rozmowy o polityce
Pamiętam jak raz, siedząc w samochodzie (jechaliśmy gdzieś chyba z kina, ale już nie pomnę czy tak) zaczęła się dyskusja na temat reformy edukacji. Niesamowite było to, że każdy mógł się wypowiedzieć i nawet jak się ze sobą nie zgadzaliśmy to nikt nikogo nie zabił, bo argumenty obu stron były spójne, logiczne i przedstawione kulturalnie.
Mafi, uwierz mi, sama byłam na początku w lekkim szoku, że tak w ogóle można
Gorąco się zrobiło tylko raz i prawie wtedy poszło na noże. Jak przy partyjce brydża ktoś wywalił temat Czarnych Marszy i ustawy antyaborcyjnej