Staram się nikogo nie oceniać po wyglądzie, ale...
Często bywa tak, że ludzie, którzy są fizycznie nieatrakcyjni (albo tylko tak im się wydaje, bo - mając zaniżoną samoocenę - wmawiają to sobie), są zakompleksieni, a to przekłada się na ich atrakcyjność "wewnętrzną". Są nieśmiali, zawsze stoją z boku, nie angażują się w kontakty międzyludzkie - wtedy odbieram ich jako całkowicie pozbawionych poczucia humoru mruków i stwierdzam, że nie chcę mieć z nimi nic wspólnego. A potem, zupełnie nieoczekiwanie (np. przy okazji jakiejś imprezy, itp.), okazuje się, że za tą fasadą nudnego smutasa tak naprawdę kryje się fantastyczna, wesoła, zakręcona i mega-pozytywna osoba, z którą świetnie się dogaduję
Zdarzają się też sytuacje odwrotne - spotykam kogoś bardzo atrakcyjnego fizycznie, wygadanego, na pozór super dowcipnego i wyluzowanego, po prostu nie da się takiego "ideału" nie polubić od pierwszego kontaktu z nim. A po jakimś czasie "ideał sięga bruku" i wychodzi z niego zadufany w sobie, tępy "pustak" z mnóstwem uprzedzeń, pogardliwym spojrzeniem na innych ludzi, chorymi poglądami, itp.
Dlatego uważam, że wygląd nie ma absolutnie żadnego znaczenia - jeśli ktoś jest serdeczny, pozytywnie nastawiony do innych, ma ciekawe wnętrze i chce/potrafi pokazać te wszystkie zalety innym, jego powierzchowność jest kompletnie nieważna i nie zwracam na nią uwagi.
Zresztą, bądźmy realistami - kto z nas może powiedzieć o sobie, że jest skończoną pięknością?