Na początku lat ’90 mocno fascynowałem się NBA, Chicago Bulls kontra reszta świata.
Kumple z klasy kibicowali właśnie bykom, mi zawsze bardziej podobały się drużyny z zachodu, najmocniej trzymałem kciuki za Seatlle Supersonics. Motywy wyboru tych drużyn były ciekawe, oni kibicowali Chicago, bo mama od jednego z nich pracowała tam, ja byłem za Seattle, bo miasto kojarzyłem z muzyką.
Fajne czasy, mecze w publicznej telewizji, w czasie finałów zarywało się noce, kolejnego dnia dyskusje w szkole:
- Oglądałeś?
- Czekałem, ale jak mecz się zaczął (o 3 w nocy) to padłem.
Potem wszystko się skończyło, MJ odszedł, drużyna Bulls się rozpadła, skończyły się transmisje, i fascynacja NBA się skończyła.