My jeszcze łaziliśmy po drzewach. Duże boisko od mniejszego dzieliła górka i rosły na niej takie naprawdę olbrzymie i stare drzewa. A że szkoła stoi na terenie dawnego cmentarza (sprzed I lub II wojny) uwielbialiśmy sie straszyć nawzajem historyjkami z dreszczykiem. Ale to raczej typowe dziecinne zabawy, (to znaczy były, bo teraz z własnych obserwacji wnoszę, że dzieciaki w wiekszości wola komputery niż wspinaczkę po gałęziach).
Za to po szkole z przyjaciołką i siostrą bawiłysmy się w tzw. "brudne koszulki", ulica na której mieszkam jest ślepa i rzadko jeżdżą po niej samochody, więc można się było bawić do woli i dawno temu była tam olbrzymia dziura, która po deszczu oczywiście nabierała wody. Wykorzystywałyśmy to do zabawy właśnie w "brudne koszulki". Zabawa polegała na tym, że każda z nas zrywała sobie liść, który był jakąś osobą, ubraną w koszulkę z czymś tam - obowiązkowo trzeba było podać wzór koszulki, po czym tarzałysmy te liście w tej wodzie i błocie tak długo aż się podarły. Wtedy brało się nastepnego, mowiło się z czym jest koszulka i tak w kółko xD niby nic, ale jaka radocha, że można pobawić się błotem.
Tworzyłysmy też hodowle ślimaków. Przyjaciółka miała domek dla Barbie i mnóstwo mebli. Każda z nas brała kilka ślimaków, okreslała kto jest kim w rodzinie
i na określonej przez siebie powierzchni ustawiałysmy meble, tak żeby wyszedł domek. Ślimaki rozłaziły się po tym wszystkim, a my miałyśmy niezłą frajdę, głównie dlatego, że każdy miał imie. Pamiętam że najwięcej śmiechu było, kiedy ślimak będący dziadkiem i głową rodziny złożył jajka