Forum ostatnio ledwo zipie, więc wlejmy w nie trochę życia. A przy okazji będzie też kupa śmiechu
. Temat jak na Joe Monster, opisujemy tutaj najśmieszniejsze / najgłupsze / najbardziej harcore'owe zabawy w jakie bawiliśmy się w szkole i na podwórku
Kiedy jeszcze na moim osiedlu był plac zabaw, to bawiliśmy się w "kto dalej skoczy z huśtawki". Po prostu stawaliśmy na huśtawce, bujaliśmy ją najwyżej jak się dało i skok. Ale z czasem nam się to znudziło i zmodyfikowaliśmy to lekko - skakaliśmy do tyłu . Ja np. jak skoczyłem to wylądowałem centralnie na brzuchu, inni podobnie, inni elegancko bili kolejne rekordy. Ale jeden z kolegów, nie wiem jak to zrobił, wylądował na plecach. Do dzisiaj mam z tego ubaw jak sobie przypomnę
W podstawówce na przerwach graliśmy w nogę, ale nie zwykłą piłką, tylko taką, którą robiliśmy z kartek na lekcji. Każdy wyrywał po prostu 2 - 3 kartki z zeszytu i dawał jednemu chłopakowi, który potem robił z tego kulkę i kleił taśmą. Potem na korytarzu był mecz. Zazwyczaj piłkę zabierali nam nauczyciele, ale raz podpieprzyli nam ją starsi, z gimnazjum, na dodatek była to klasa, do której chodziła tzw. 'szkolna elita' . My jednak nie daliśmy za wygraną i chcieliśmy tą piłkę odzyskać. Oni powiedzieli, że jak wygramy z nimi mecz, to nam ją oddadzą. Z tym, że mecz nie miał być w nogę, a w rugby. Nie muszę chyba mówić, że ten 'mecz' zamienił się w regularną napierdalankę
Kiedyś jeździłem z rodzicami do małego miasteczka na Podlasie na wakacje. Poznałem tam kilku chłopaków, z którymi lubiliśmy bawić się w różne rzeczy. Naszą ulubioną były rzuty jajkami w jadące samochody. Staliśmy na starym opuszczonym dworcu i jak jechał jakiś nieznany samochód, to sru! Leciało czasem i w taką furę 6 jaj na raz
. Dworzec (a raczej stacja kolejowa) znajdował się w takiej odległości od ulicy, że nikt nie miał szans nas z samochodu wypatrzyć, no i najważniejsze, zawsze zdążyliśmy uciec.
Z tymi samymi kolegami lubiliśmy też bawić się w chowanego w czterogwiazdkowym hotelu, który w tym miasteczku się znajdował. Wchodziliśmy tylnym wejściem, które zawsze było otwarte i którego nikt nigdy nie pilnował. Potem rozbiegaliśmy się na różne piętra, a jeden z nas szukał reszty. Któregoś razu ktoś schował się w jakimś pokoju hotelowym, został złapany przez ochroniarza i zabawy się skończyły. Proponuje nie meldować się następnym razem w hotelach czterogwiazdkowych w Polsce, bo zabezpieczenia są tam gówniane