Wypowiem się jako nauczyciel stażysta:
Po pierwsze uczelnie do zawodu nauczyciela przygotowują tylko pozornie, bo niby są praktyki, pisze się konspekty, są zajęcia z psychologii, ale stawianie na teorię kosztem praktyk sprawia, że te bardzo dobre studentki z piątkami w indeksie nie poradzą sobie ze stresem i dyscypliną w pierwszej lepszej szkole. Podam przykład: u mnie na uczelni była lista szkół do wyboru na praktykę, i co? Wszyscy rzucali się na najbardziej 'renomowane' szkoły w mieście, a nikt nie myślał o sprawdzeniu się w trudnych warunkach bojowych. Tylko w tych najbardziej renomowanych szkołach szansa, że akurat zwolni się miejsce i przyjmą młokosa po studiach jest praktycznie znikoma. Trzeba szukać miejsca gdzie indziej, a wiele osób przyzwyczajonych na praktykach do lekcji w dobrych szkołach , gdy trafi do rejonowej gimbazy, tak naprawdę nie będzie wiedziała co zrobić. Jasne, że system jest też sporo winien, bo praca stażysty to nie tylko lekcja, ale przede wszystkim rozbudowana papierologia. Zresztą żartuję ze znajomymi, że na studiach powinien być koniecznie przedmiot "zarządzanie dokumentacją", bo taki "świeżak" wchodzi do pokoju nauczycielskiego i zostanie szybko zbombardowany papierkami i marzenia o pracy tylko z uczniami zostana szybko zweryfikowane.
Winna jednak w największym stopniu jest młodzież i ich rodzice, którzy w 100% akceptują leserstwo dzieci (usprawiedliwianie wagarów itp.). Młodzież w dużym stopniu bez żadnych zainteresowań, myślących tylko jak tu komuś narysować "karnego k****a" w zeszycie. Niestety taka jest polityka edukacyjną państwa, które stosuje tzw. "wyrównywanie szans", czyli zamiast iść w górę i zwiększać wymagania, nieustannie je obniża, a wszystko ładnie nazywając "dostosowaniem wymagań edukacyjnych do możliwości ucznia". Oznacza to w praktyce, że w dobie niżu demograficznego spora część uczniów otrzymuje opinie z poradni, które de facto sprawiają, że i tak niski poziom wymagań trzeba dla tych osób z jeszcze bardziej obniżać. Nawet do tego stopnia, by w pierwszej klasie technikum na koniec semestru na dwójkę pytać ucznia o datę nawet roczną katastrofy smoleńskiej, zamachu na World Trade Center i nazwiska ostatnich dwóch prezydentów Polski. Co gorsza, taki uczeń nie potrafi na to odpowiedzieć! Niestety - niż demograficzny i dotacje idące za uczniem sprawiają, że obecnie każdy nastolatek jest na wagę złota. To już nie te czasy przeładowanych klas w szkołach średnich po 30 osób, czasami z okładem, gdy wiadomo było, że w razie jawnego nieuctwa będzie solidny przesiew. Teraz role się odwróciły i każdy uczeń wie, że to nie on będzie zabiegał o szkołę, tylko szkoła o niego.