Ludzie są różni, emocje są różne, obserwacje z tym związane również.
Jasne jest to, że z racji tego, że przez większość czasu nie wychodzimy mogą nam puszczać nerwy.
Sporo z nas chciałoby wiedzieć, ile to potrwa, ale tak naprawdę najbardziej wiarygodną opcją nie jest ani tydzień, ani rok, tylko trudno powiedzieć.
Jako dzieciak często bywałem w szpitalach. Wiadomo, że było to pewnego rodzaju miejsce zamknięcia, nie bardzo wiedziałem jak długo potrwa mój pobyt w szpitalu, bo to nie były jeszcze te czasy, kiedy robiono np. przeszczep serca, a następnego dnia wypuszczano do domu
Co robiłem, żeby jakoś wytrzymać? Miałem ze sobą kalendarz i .... oszukiwałem siebie, wyrywałem np. kilka kartek odpowiednio wcześniej i "wydawało mi się", że jestem w szpitalu już znacznie dłużej niż faktycznie, a im dłużej coś trwa, tym bliżej jest końca.
W jakiś sposób działało. Poza tym szukałem sobie zajęcia. Im bardziej byłem zajęty, tym mniej myślałem, o tym, ile to jeszcze potrwa. To były czasy bez komórki, bez internetu, praktycznie bez telewizji. Podobnie jak Bluebird chyba nie jestem zbyt kontaktowy, chociaż nie wiem, nie mnie to oceniać, dlatego sporo czytałem i nadal sporo czytam. Ale nie wychodzę z założenia, że w czasie pandemii muszę nadrobić wszystkie opasłe tomiska, których dawniej nawet kijem bym nie ruszył. Staram się dbać o swoje zdrowie fizyczne i psychiczne, bo co z tego, że nie zabije mnie koronawirus, jeśli zejdę na zawał z braku ruchu ( tak w domu, czy na WŁASNYM podwórku też można się ruszać, nawet jeśli zaczynamy zazdrościć więźniom
)
Oczywiście osoby bardziej kontaktowe znoszą to wszystko gorzej, będzie je bardziej nosić. Rozumiem to, ale mamy czas jaki mamy, nie ma łatwej recepty. Może lepiej założyć, że to wszystko potrwa dłużej niż sądziliśmy, może, gdy się przystosujemy, a człowiek przystosowuje się dużo łatwiej niż myśli, będzie ciut łatwiej.
Ja, mimo wszystko, staram się patrzeć pozytywnie.
"Czemu ty się, zła godzino,
z niepotrzebnym mieszasz lękiem?
Jesteś - a więc musisz minąć.
Miniesz - a więc to jest piękne."
Dobrego dnia wszystkim życzę.
Jeszcze kilka słów. Znacie mnie, wiecie, że lubię się rozpisywać
Zauważam wśród moich znajomych i nie tylko szukanie kruczków prawnych odnośnie sytuacji związanej z koronawirusem na zasadzie aha, to mogę, tego nie, bo BĘDZIE ZA TO MANDAT.
Ważniejszy staje się nakaz, brak nakazu, zakazu, niż sama sytuacja zagrożenia zarażeniem, które potencjalnie może okazać się śmiertelne dla nas, czy naszych bliskich. A przecież te nakazy i zakazy są po coś. Część z nich wydaje się sensowna, część mniej, ale wszystkie są po coś.
Można na to spojrzeć tak - mamy 7000 zainfekowanych, co to jest 7000, raptem jedno osiedle w dużym mieście ( poprawcie mnie, jeśli się mylę )
Tylko, że patrząc w ten sposób widzimy zaledwie wierzchołek góry lodowej. Nie wiemy, jak wielka jest góra, nie możemy mieć pewności, że nie stanowimy jej części.
W tym momencie 90 % ludzi powie - nie jestem w grupie ryzyka, to przeżyję. Ok. najprawdopodobniej to prawda. Ale czy jesteś pewny/a?
Czy masz w sobie tyle pewności, że możesz zaryzykować tym, co masz najcenniejszego? Tak, życie, zdrowie to cenne rzeczy. Kiedy jesteśmy zdrowi nie widzimy tego, ba, często czujemy się wręcz "nieśmiertelni", niezniszczalni. To iluzja.
Czy chcesz ryzykować zdrowiem/ życiem swoim, swoich bliskich, osób w Twoim otoczeniu, którym przez to niepotrzebne* wyjście możesz zaszkodzić? Możesz być bezobjawowy, możesz być bezobjawowa. Świadomie na pewno nie chciałbyś/nie chciałabyś nikogo skrzywdzić. Prawda?
*Masa ludzi się teraz odezwie, że muszą chodzić do pracy, do sklepu itd. , ok, musicie, ale to nie są niepotrzebne wyjścia, niepotrzebnym wyjściem jest wyjście drugi, czy trzeci raz do sklepu dziennie, bo nie zrobiłeś/nie zrobiłaś porządnej listy zakupów, nie kupiłeś/ nie kupiłaś tego, co trzeba było. Każde wyjście naraża. Naraża nas, naraża tych, z którymi mieszkamy, przebywamy. Czy na pewno warto ryzykować?
Koniec kazania
Możecie usiąść