Pracować mam z domu. Jeszcze nie wiem jak to ma wyglądać, jestem w stałym kontakcie z szefową. Zajęcia mamy "przesunięte" na bliżej nieokreślony termin, ale to ja po tym wszystkim będę sobie żyły wypruwać, żeby znaleźć dogodne terminy
Za oknem cisza. Mimo, że mieszkam na wsi to zwykle coś się działo, tym bardziej, że naprzeciwko jest sklep. Teraz mało kto przechodzi pod oknem. Dotychczas tak spokojnie było tu tylko w niedzielę. Właśnie biły dzwony na mszę. Pierwszy raz nie słyszę ruchu, jakby nikt się tam nie wybierał. I dobrze. To znaczy, że nawet polska wieś porządnie potraktowała zalecenia.
Przez ostatni tydzień bolało mnie gardło (od czasu ostrego zapalenia zatok, które przeszłam w zeszłym roku) gardło i zatoki szwankują mi cyklicznie mniej więcej co dwa tygodnie. Akurat teraz to wypadło
Ale poza bólem gardła nic się ze mną nie działo. Mimo, że w piątek wypadł taki dzień przeziębienia, że pewnie gdyby nie to wszystko to poszłabym do lekarza. Teraz nie wiedziałam, co robić. Wszędzie pisali, że przychodnie i tak nie przyjmują (a jeśli nie było się za granicą to i tak nie zrobią mi testu), więc leczyłam się domowymi sposobami (przez cały ostatni tydzień). Od wczoraj sukces, gardło nie boli. Gorączki nie mam. Nie kaszlę. Zatoki trochę jeszcze wczoraj dawały znać, ale nic poza tym.
Piszę o tym, bo miałam obawy. We wtorek przyszedł do mnie do biura jeden z ojców, żeby ze śmiechem (ze śmiechem, powtarzam) oznajmić mi, że pod koniec stycznia wrócił z Włoch. I był chory. Koniec końców okazało się, że to tylko angina, ale mimo wszystko od tamtego czasu w każdy wtorek się z nim widziałam. Nie bałam się o siebie. Raczej o swoich najbliższych.
Ta cała epidemia tak jakoś przechodziła obok mnie. Jeszcze na początku zeszłego tygodnia wszystko było normalnie. Później moja siostra postraszyła mnie dziewczyną u niej w pracy, której ojciec wraca akurat z Włoch z gorączką. I zaczęłam mieć obawy o swoją rodzinę. To wszystko zaczęło się dziać nie obok, ale już jakby zaczęliśmy uczestniczyć w tym. Obecnie moja siostra też już jest z nami w domu. Czekamy na poprawę losu
Mam wrażenie, że ostatni wtorek w ogóle był w jakimś innym życiu, mimo, że minęło tak niewiele czasu. Nasze problemy i organizacja czasu była zupełnie inna. Każdy wiedział jak będzie wyglądał następny dzień. Że się pójdzie do pracy.
Miało się plany na weekend. Akurat one rozsypały się przez niesprawny samochód a nie koronawirusa, a jednak czuję się zagubiona.
Gdy się nie widzieliśmy w jakiś weekend to zawsze mimo wszystko była jakaś data, która tę gehennę przerywała. A to następny weekend, a to trzeba było wytrzymać jeszcze dwa. Ale zawsze się wiedziało, kiedy się w końcu zobaczymy.
Teraz niby celujemy w następny weekend, ale tak naprawdę nie wiadomo co się będzie działo w przyszły piątek. I to mnie nie napawa strachem a gniewem.
Staramy się sobie organizować jakieś zajęcia w domu. Są planszówki, książki, seriale, pomysły na gotowanie. Ale na przykład jest moja babcia, która mieszka w mieście i jej też trzeba zorganizować jakoś zajęcie. Na szczęście mieszka z moją ciocią, która przypilnuje, żeby nie wychodziła z domu. Dostarczyłam jej parę książek, przesłałam link do vod seriali. A mimo to wiem, że ciężko to zniesie, bo nie jest osobą, która siedzi na tyłku. To nie to pokolenie
W moim regionie też jeszcze nic nie wiadomo o zakażonych, ale doniesienia o jakichś kwarantannach do mnie docierają.
Szczerze mówiąc, miałam gdzieś w głębi duszy teorię, że to spisek
tak naprawdę poza zdjęciami Chińczyków w maskach nie mieliśmy żadnych dowodów. Przyszedł luty i wszystko ucichło. I nagle wirus pojawił się we Włoszech. Teraz tego nie bagatelizuję. Ale też i wtedy nie nazywałam tego "zwykłą grypą". Szerzą się teorie spiskowe (np. że Trump jest zaszczepiony) i jasnowidztwo (Jackowski powiedział, że odwrót wirusa nastąpi 17 marca). Ciezko się czyta internety, bo już nie wiadomo w co wierzyć.
Ale niesamowicie mnie (trudno powiedzieć cieszy, ale nie mogę znaleźć innego określenia) cieszy fakt, że ludzie, nawet na takiej małej polskiej wsi, potraktowali zalecenia rządu poważnie. I choć wiem, że nie wszyscy tak zrobili, że dziadostwo się włóczy po miastach z radosnym "będzie co ma być" na ustach to jednak dzięki temu wiem, że u mnie wszystko wzięto na poważnie. A to może uratować ludziom życia.
Jak Wam się wydaje, jak będzie wszystko wyglądać za tydzień? Rzeczywiście zabronią transportu międzymiastowego? Ludzie się przyzwyczają i zaczną olewać zalecenia? W święta będzie już normalnie? Rzeczywiście wszystko ma szanse skończyć się za miesiąc? Pojawiają się takie głosy. A ja nie wiem, co myśleć. Boli mnie to zdezorientowanie. I ta niepewność. Dotychczas wiedziałam, co będę robić w przyszły weekend. Teraz nawet nie wiem czy nie będziemy patrzeć na zgliszcza świata.
Sorry za długi post