Podobno spory % choroby to psychika. Przykład podam banalny, ale prawdziwy: jak się czuje bolące gardło i zbliżający się katar to od razu w głowie rodzi się przekonanie: "oho, grypa/przeziębienie/angina, jestem chora/y". Wiem, że to kwestia wmówienia sobie, bo od wielu lat stosuję proces odwrotny czyli "Boli mnie gardło i mam katar, ale tak naprawdę nie czuję się tragicznie i dam radę z tego wyjść", (przestaję walczyć, kiedy już naprawdę nie mam siły wyjść z łóżka).
Podejrzewam, że tak samo jest w odwrotną stronę - ktoś ciężko chory chce wierzyć, że wyzdrowieje, że to nie koniec, że się nie podda. I chwyta się różnych eksperymentalnych terapii lub błaga o pomoc uzdrowicieli, bo wierzy, że pomogą. A wiara niejednokrotnie czyni cuda
Ale co o nich myśleć, nie mam pojęcia. Nigdy się w to nie wgłębiałam, bo nie obchodzi mnie w co wierzą inni. Jeśli komuś to pomaga, sprawia, że dzięki temu ktoś czuje się lepiej to dlaczego mam się wtrącać?