Jakiś czas temu napisała do mnie na Twitterze dziewczyna ze Szwajcarii (a raczej pani, bo ma dzieci w moim wieku), z pytaniem, czy mogę wysłać jej umierającej na raka mamie pocztówkę z mojego miasta, żeby ta mogła przed śmiercią zobaczyć miejsca, do których nie będzie jej już dane pojechać. Pewnie zauważyła, że jestem zarejestrowana w Postcrossing Project, więc stąd trafiła akurat do mnie. Oczywiście zgodziłam się, wybrałam jakieś widokówki z Warszawy + kilka z innych miast Europy + jedną Świąteczną z życzeniami. Dołączyłam też napisany ręcznie po angielsku list do niej samej, nie do mamy, choć nie za bardzo wiedziałam co tam napisać. Nawet po polsku nie umiałabym zbyt wiele powiedzieć, co dopiero produkować się na taki trudny temat po angielsku. Zastanawiałam się, czy to wszystko zdąży w ogóle dojść... Zdążyło, ale dzień po nowym roku dostałam wiadomość "Hi balumala, yesterday morning my mom is died. I feel like in a prison full of sadness!!". Poprosiła mnie o maila, na który wysłała mi dzisiaj długi list, trochę z podziękowaniami, trochę ze wspomnieniami, ale boję się wczytać w niego dokładnie, bo pewnie się popłaczę. Nie wyobrażam sobie co ona czuje, tak samo jak nie wyobrażam sobie co ja bym zrobiła bez mamy, nawet mając te 45 lat, męża i dorosłe dzieci.