Coraz powszechniejsze lekceważenie i próby niszczenia innych ludzi tylko dlatego, że śmieli myśleć i czuć inaczej.
Ale przede wszystkim to, że życie utwierdza mnie w przekonaniu, że nie warto się przywiązywać do ludzi, ani tym bardziej im ufać, bo w każdej chwili i z każdej strony może spaść cios, po którym już nie wstaniemy. Najsmutniejsze jest to, że ludzie nie zawsze zdają sobie sprawę z tego, jak bardzo nas zranili, najczęściej swoją obojętnością, albo nieuzasadnioną pychą, bądź po prostu tym, że mieli zły dzień i się na nas wyżyli, bo nie mieli odwagi, siły postawić się innym, tym, którzy faktycznie im w danej chwili zawinili.
Smuci mnie także kolejny samotny wieczór, bo czuję, że wiele takich samotnych wieczorów przede mną. I już nawet nie chodzi o to, że nie mam z kim pogadać na forum, czy Fb, bo ludzie by się znaleźli. Ale mówić, to jeszcze nie znaczy rozmawiać... prawda? A ja chyba nie umiem zaufać już na tyle, żeby rozmawiać. Za wiele się wydarzyło przez te wszystkie lata, zwłaszcza ten rok. "It's so easy to be social, it's so easy to be cool". Męczy mnie to. Dlatego chętnie przebywam sam. A z drugiej strony... to nie jest dla mnie dobre.
Coraz bardziej nienawidzę komputera, co też w sumie jest smutne, bo przez najbliższych kilka miesięcy to będzie moje główne okno na świat. Smuci mnie mój smutek i to, że znów pewnie 99 % ludzi, którzy to przeczytają uzna to po prostu za marudzenie. Chciałbym być szczęśliwy. Niestety nie jestem i chyba straciłem wiarę w to, że mogę być szczęśliwy na dłuższą metę. I to w zasadzie jest najsmutniejsze.